niedziela, 11 stycznia 2015

Kiedy poGOODa zmienia się w POOgodę

   
    Znasz ten stan, kiedy między normalne myśli o kotkach, pieskach, kotletach i ZUS`ie , mózg zaczyna wplatać myśli "kuźwa, ale piździ" oraz "alebym spać..."?
    Kiedy na ulicy, podczas zapinania guzików, podnoszenia z ziemi pieniążka, lub innych czynności manualnych angażujących do roboty zamarznięte paliczki, wyglądasz jak dżdżownica po trzykrotnym wylewie?
    Kiedy twoja twarz tężeje z zimna, a chcąc się odezwać na dworze brzmisz jak hiphopowiec z Brooklynu, który ma paszczękę wypełnioną gumą do żucia?
    Kiedy zaglądając rano do szafy, cicho szepczesz "walić to" i uszykowaną wcześniej bluzeczkę, z dekoltem do kostek, upychasz w tę część garderoby, w której głucho i ciemno niczym w głowie dorastającego nastolatka. O tej porze roku jest ci ona potrzebna jak rybie ręcznik. W zamian wyciągasz na honorowe miejsce, stertę tak zwanych "Dziewiczych Swetrów". Nie ma co długo rozkminiać skąd nazwa. Prosto z mostu - nosząc te swetry na wieki pozostaniesz dziewicą. Nikt cię w nich nie ruszy. Gwałciciel  z Jaworzna nawet rulonem z wyroku sądowego nie tknie. Wyglądasz w nich jak pasterz targający na ramionach zagubioną owcę, której szukał bez przerwy przez tydzień. Ale jest ci ciepło. Przytulnie. Wytwarzasz w nim swoją faunę, florę i ekosystem. Możesz więc zlewać na to co myślą obserwatorzy o twoim swetrze. Wytworzyłaś swój własny świat w tej kupie wełny. Nie wiesz co w nim żyje. Frytki przyczepione do rękawa, ratlerek sąsiada wplątany między skłębioną włóczkę na plecach, Nemo i piąta klepka. Jeśli więc ktoś krytykuje twój sweter, to po prostu zbliż się do tego kogoś, a twoje odzienie pochłonie go na wieki. (Przy tym punkcie polecam wyciągnąć ręce z rękawów do wnętrza swetra i zawiązać go na "kaftan bezpieczeństwa". No milej się nie da czuć. Polecam - Kinga Matuszkiewicz).
      Kiedy słowo żyletka kojarzy ci się bardziej z subkulturą emo i ich pierwszymi, nieśmiałymi próbami samobójczymi, niż z maszyną odwłośniającą.
      Kiedy zaczynasz sukcesywnie wrzucać kieszonkowe do słoja z napisem "naTRIPki" by wkrótce spie*dolić na południe. I nieważne, że środków wystarczy tylko na dojazd do Sosnowca. Liczy się zamysł i chęć zmiany swego zimnego losu.
      Kiedy chce ci się siku, ale nie możesz zrobić, bo ci zamarzł mocz w pęcherzu.
      Kiedy dzieci zaraz po porodzie, próbują wspiąć się po pępowinie z powrotem do łona matki, bo tu na zewnątrz zimno.
      Kiedy dochodzi do punktu krytycznego, w którym zamiast chadzać na domówki ty urządzasz je U SIEBIE nie bacząc już na "dayafterowe" prawdopodobne szkody materialne, moralne i zapachowe swego mieszkania.
      I kiedy skrupulatnie zaczynasz studiować swe drzewo genealogiczne w poszukiwaniu przodka który był innego gatunku. A konkretnie niedźwiedzia. Bo wiesz, że twoja niepohamowana chęć naprzemiennie - jedzenia, drzemki i morderstwa tych którzy zakłócają twój spokój, musi mieć podłoże genetyczne. Przestudiowałaś. I co? I portfel studenta, że tak się wyrażę. Nic. Pustka. Po prostu nadeszła zima. A z nią  ZIMOWA CHANDRA ZNANA JAKO "ZOSTAWCIE MNIE WSZYSCY KU*WA, DAJCIE MI KAKAŁKO I SZCZENIACZKI"


   
        Wygląda na to, że Pani Elżbieta Bieńkowska awansowała na mentora i mędrca, gdyż obwieszcza światu prawy żywe. Taki mamy klimat. I już. Co teraz? Wiem co nie. NIE HIBERNUJ!
Brak mobilizacji do działania i świadomość własnego poddania się paru kleksom brudnego śniegu i szarej mgiełce, doprowadzi tylko do wewnętrznej frustracji i wrzaśnięcia na staruszkę w piekarni "Szybciej kupuj Pani te chałkę, albo idź żeż kazać wnuczętom kapcie włożyć!". Doprowadź się do stanu równowagi. Uświadom sobie co ci nie odpowiada i to napraw. Jako  Matka Opiekunka Blogerowska pozwolę sobie poudawać teraz, że znam życie i sącząc Earl Grey będę dawała porady jak żyć i przetrwać okres pizgawicy i niechciejstwa.

  1. Zabrzmi to tak banalnie, że aż sama mam ochotę rzygnąć moim rozgrzewającym kremem dyniowo-imbirowym na ekran, a potem jeszcze zbiczować się po pupie zwiniętym w rulon plakatem Justina Biebera. "No ale o co ch(ł)odzi?". Otóż - UŚMIECHAJ SIĘ DO LUDZI. Ja wiem, że to trąci poradą z optymistycznie pierdzącego magazynu typu "W sumie mam cię czytelniku w dupie, chcę tylko żebyś kupił kozaki prezentowane na stronie 32 i żebyś zazdrościł tej pani z okładki uprawiającej jogę na szczycie góry o wschodzie słońca". Z tą różnicą, że te magazyny twierdzą, że samo rozdziawienie japy siłą, do uśmiechu, zmieni świat. Że naprawi, kuźwa, dziurę ozonową. Że sprawi, że rozdawane w kinach okulary 3D przestaną być upierdolone. I że jeżeli będziesz uśmiechać się wystarczająco szeroko, to kąciki twoich ust wraz z resztkami jedzenia na nich, dotrą aż do Afryki i nakarmią głodne dzieci. Nie. Taki wymuszony uśmiech gówno zmieni. A może nawet i gówna nie. Uśmiech ma być skutkiem, nie przyczyną. Zmuszanie się do uśmiechu jest smutne. W tym punkcie chodzi o to, żebyś znalazł co powoduje u ciebie skok endorfin niczym Serhij Bubka na tyczce. I rób to jak najczęściej. Da ci to kopa jak Double Espresso z Red Bullem, cukrem i szczyptą świeżego extasy. (To się tyczy, tylko ludzi posiadających zdrowe hobby. Jeśli twoją pasją jest chowanie inhalatorów astmatykom, albo doprowadzanie dzieci do płaczu - odpuść sobie.)

2. Nie rezygnuj z wychodzenia z domu z powodu pogody. To najgłupsze na co wpadł człowiek od czasu wymyślenia zapachowego papieru toaletowego. Przez tą ludzką rozmemłazację spowodowaną odrobiną wody, błota i wiatru, dochodzę do wniosku, że jeżeli kiedykolwiek Polacy wkurzą Skandynawów, to mamy przesrane jak toi toi`e na Woodstocku. W razie wojny w zimie, prezydent wyśle maila do wroga o treści "Dobra chłopaki. Bierzcie kraj, ale zostawcie kalosze i majtki z froty."
     Jeśli jest ci nieprzyjemnie, zimno i nieprzytulnie - zrób to co ja. ZAOPATRZ SIĘ W TERMOFOR i wychodząc z domu wkładaj go na brzuszek pod płaszcz. Gwarantuję i przysięgam na ostatni kawałek ciasta, że będziesz mruczeć z milutkości i ciepełka, idąc w samym sercu sraczki pogodowej.

3. ZJEDZ PYSZNIE. Niech ci brzunio śpiewa sutrę ser(c)a, a radosne bekanie niech się z wdziękiem i hałasem wydobywa z twego ciała i niech je z echem niesie wiatr. Parafrazując Pokahontaz - Zanurzmy się w te skarby niezjedzone. Wiem, że w wielu głowach "pyszne jedzenie" = "fryty w sosie z cholesterolu i 15 kotletów z paznokci z Kejefsi", ale spróbuj zadbać o swój organizm. Ciało jest jednością. Jeśli w aorcie płynie syf - to i w umyśle jest. Bo kto o zdrowej głowie, świadomie się zaśmieca niczym trybuny po rozgrywkach Małej Ligi w Zacipkach Śląskich?  Człowiek słaby i niemyślący. Szanuj się, a będziesz szanowany.
     Jeśli gotować nie lubisz, lub tak jak ja, bardzo się starasz, ale posiadasz skupienie fretki na LSD i przypalasz wodę, a pies sąsiadów dostaje zapaści kiedy tylko wyniucha twoje kulinarne mikstury - poproś kogoś o wspólne gotowanie.

4. NIE POPADAJ W RUTYNĘ! W sumie w tym punkcie wyrażam się bardzo subiektywnie, bo życiowym celem, niektórych osób mi znanych, jest wymodlenie 10 paciorkami dziennie, stabilizacji życiowej i nadzieja, że nic ich w życiu nie zaskoczy. Szanuję to, ale nie podzielam upodobań. Dla mnie rutyna, przewidywalność i ciągły porządek są gorsze od śmierci, czy ściągania filmu 40 godzin po czym okazania się, że pobrałaś go z czeskim lektorem i fińskimi napisami. Nie stawaj się maszyną zaprogramowaną na każdy dzień tak samo. Jeśli na twojej 5 miejscowej kanapie, tylko jedno miejsce jest wytarte i wgłębione na kształt twojego tyłka, to znaczy, że już ostro swoje ciało wyuczyłeś do robienia czegoś na jeden sposób. Przesiądź się i odprogramuj. Próbuj nowych rzeczy.

5. INSPIRUJ SIĘ. Spróbuj zrobić coś samemu i nie oczekuj aprobaty z zewnątrz. Rób to od siebie dla siebie. Nie czekaj na poklepanie po pleckach przez innych. Samemu się poklep i jeszcze pocałuj w łapkę. Jeśli potrafisz robić sobie dobrze własną aprobatą, to wpadasz w swoją samonapędzającą się machinę szczęścia. Na swoim przykładzie powiem, że kiedy zrobiłam siostrze obrzydliwie brzydką świecę na urodziny, byłam z siebie mega dumna. W życiu tak kuchni nie upie*doliłam, w życiu nie czułam się tak artystycznie i w życiu nie czułam się tak uodporniona na słodkopierdzące panienki. Po obejrzeniu miliona tutoriali DIY na youtube z przesłodzonymi dziewczątkami opisującymi mi jak mogę zrobić z gówna helikopter i ze stearyny świecę, dostałam znieczulicy. A dodatkowo sprawiłam, że mój pokoik stał się przytulniejszy przez przyozdobienie gołych ścian wydrukowanymi print screenami owych dziewcząt z domalowanym burito na czole.

6. NIE SPINAJ DUPY. Tu chyba nic nie trzeba tłumaczyć. Po prostu jeśli widzisz, że twój stolec jest sprasowany na kalkę, to znaczy, że spinasz dupę i może czas poluzować poślady i zastanowić się, czy serio masz powody.


Tymi sześcioma punktami mówię Państwu Dankeschön i żegnam się serdecznie :)








PEACE <3