poniedziałek, 23 lutego 2015

Aj dżast łącz ju bi maj bejbe

     Jestem fanką miłości. Kibicem uczucia. Ambasadorką Fundacji Na Rzecz Łóżek Małżeńskich i Aktywistką w sprawie szerszych chodników by nie musieć chodzić gęsiego lecz ręka w rękę. A na widok księżyca w pełni moje pierwsze skojarzenia to nie wilkołaki i bolące stawy lecz myśl, że teraz jest czas wzmożonej płodności.
    Jestem też fanką kiczu. Stracić fortunę? Tylko na kauczukach z automatu na monety, albo na kupnie oświetlenia typu Lampka-Maryja Panna z brokatowym welonem i chodakami zmieniającymi kolor.
     Dlatego jako jedna z nielicznych singielek, okrutnie się cieszę na myśl o Walentynkach. Swoiste święto Miłości Kiczowatej. Nie we wszystkich przypadkach, bo rzecz jasna są pary dla których Walentynki specjalnego znaczenia nie mają, a są takie które będą je celebrować z pompą godną Cygańskiemu Weselu i to jeszcze branemu w dniu urodzin Pana Młodego. Dla mnie to jak pokaz stand-up'u. Dobry i za darmo. Czego chcieć więcej? (Tak tak wiem. Można chcieć dużo więcej. Biletem na Hawaje bym nie wzgardziła. Ewentualnie "Estellą toffie" z Biedry.). Wiem, że Walentynki to temat oklepany mocniej niż pupa trzynastolatka po powrocie rodziców z wywiadówki, ale głównie w aspekcie "to komercha!" oraz "kochać powinniśmy się codziennie, a nie raz do roku!". Nie będę więc maczać pióra w tym kałamarzu wypełnionym ludzką śliną z burd słownych pochodzących od stron "za" i "przeciw" Walentynkom. To co ja kocham i oglądam 14 lutego to standardowe typy walentynkowiczów przewijających się miłosnymi spadkami po ulicach. Bóg totalnie próbuje ogarnąć w niebie painta i na razie  lubuje się w "kopiuj" "wklej".







1. Marketingowe Lovelasy:

     Wszystko da się opchnąć pod natchnionym hasłem okraszonym dozą troski, wrażliwości oraz
wizerunkami grubych, nagich dzieci ze skrzydełkami i kołczanem. Kupidyny - Małe Le Golasy.
Reklama ze wszystkiego zrobi walentynkę. I tu wyróżniamy 2 typy.

1.a Standardowy Romantyk

      Wszystkie czekolady, misie i kwiatuszki - Odwieczny pakiet Standardowego Romantyka - różnią się w ten dzień tylko tym , że pluszowy , jak co dzień, miś, dostaje w łapy filcowane serce. A w tych bardziej bajeranckich, po naciśnięciu na gulę w żołądku, misio rzyga, mechanicznym głosem pięciolatka z paszczęką zalepioną ciągutkami, "AJ LAW JU". Moje ulubione egzemplarze, to te wymęczone przez tłumy spacerowiczów w alejkach sklepowych i już powoli zdychające, zbliżające się do swego niemego końca. A kiedy w końcu jakiś Standardowy Romantyk nabędzie takowy egzemplarz dla swojej Walentynki, partnerka po naciśnięciu pluszowego brzucholca, otrzyma od miśka już tylko wyplute astmatycznym zipnięciem "AJ..." po czym pluszak is dead. O ironio, jego ostatnie słowa idealnie podsumowują sytuację całej trójki: Miśka, Romantyka i Partnerki.


1.b Romantyk Niekonwencjonalny

     Punkt "a" ,to tylko płatek w tym całym walentynkowym łupieżu reklamy. Bo oprócz standardowych produktów, które popyt w Walentynki znajdą, bo są słodkie, urocze i słodkopierdzące, to mamy jeszcze do czynienia z małym universum wyrobów nijak romantycznych, które w TEN dzień również trzeba opchnąć. Jakoś. Ażeby Pan Producent mógł sobie banknotem załatać dziury w spodniach przetartych biedą. I tu już mamy takie perełki jak przekonywanie klienta, iż idealny wieczór we dwoje to schlanie się do nieprzytomności 'Geriavitem'. Nierozcieńczonym. Jak się bawić, to się bawić kielon wyjebać, z gwinta walić. Ok. To był strzał w 10, bo wybór giftu nie był prosty. Wcześniej tego dnia cudowna nachalność reklamowa, próbującą 'ulovenić' każdy towar, poprzez pierdyknięcie jej na billboard wraz z wizerunkiem roześmianej pary jadącej na tandemie i przepełnionym pasją hasłem typu: "Nie pozwól by coś zepsuło ten dzień" zaproponowała ci maść na hemoroidy. Nie kupiłeś. Nie wiedziałes czy dobrze robisz ryzykancie. Zasłużyłeś na nalepkę "Zuch" na twój nowy bidon-nierozlewnik, który prawdopodobnie dostałeś od swojej partnerki. W końcu swój pozna swego. I brawo za wybór podarku. Bo ah Matko Boska Reklamowa. Miej w opiece kiepskich piarowców, bo prosząc potencjalnego klienta w swym haśle o nie psucie sobie TEGO dnia, wkładają we własne anusy nieheblowany kijek, gdyż jedyne co może zepsuć potencjalnemu klientowi TEN dzień, to zakup ich maści dla swojej Walentynki.





2. Frank Sinatra Cię Kocha Skarbie

      Czyli typ "Kocham Cię Tak Bardzo, Że Puszczę Ci Piosenkę Kogoś Innego Dla Kogoś Innego." Ale to ja wcisnę "play". To dużo. Bo muszę zaangażować palec. A palec jest zmęczony od scrollowania YouTube'a w poszukiwaniu piosenki, która odda co do ciebie czuję. Najlepiej gdyby miała wplecione zdanie "Kocham Cię, ale nie chce mi się nagrać czegoś samemu. Mam nadzieję, że domyślisz się, że utożsamiam się z podmiotem lirycznym tej piosenki i zamienisz imię ukochanej/ukochanego, występującego w tekście, na swoje. Dzięki Skarbie.". Nie to, że mam coś do piosenek o miłości. Niech sobie leci w tle podczas romantycznego wieczorku/na dzwonku w telefonie/jako alarm przeciwpożarowy. Ale nie bezpośrednie wyznawanie miłości słowami Franka Sinatry, czy tekstem z "Kiedy Harry poznał Sally". Bo nieważne, że nie masz talentu do poetycznych porównań, czy barwnego traktowania o waszej miłości, wplątaniu w tekst francuskich słów, nazw ekskluzywnych szampanów i stolic świata. Już napisane na murze koło boiska Orlika w Wąchocku "Kocham Grażynę P." jest bardziej intymne i spersonalizowane niż tekst który każdy może sobie posłuchać na jutjubje.




3. Paro-Stadkiem w piękny rejs

     Pary zebrane do kupy i udające się stadnie na dąsing, klabing, drinking czy inny typ "-ing'u" gdzie można wspólnie ze swym "Misiem" "Żabcią" poosądzać, która para ma się najgorzej, która ma najwięcej prywatnych żarcików, który koleś jest pantoflarzem i upewnić się, że jesteście prawie najlepszą parą dostępną na rynku. Do tytułu "The best of" brakuje wam tylko stadka różnokulturowych, adoptowanych dzieci, pierwszej strony w popularnym tabloidzie, nazwy waszej pary złożonej z połączenia waszych imion, oraz mebli od projektanta a nie z Ikei.






4. Lamentujące Singielki

     Te wszystkie kobiecinki chlipiące w Walentynki nad zdjęciami swoich znajomych w związkach i z gilami kapiącymi na klawiaturę. Lamentujące, że spędzają 14 lutego bez pary i zapominające, że ten dzień nie różni sie od reszty ich żywota. Bezsensowny szloch. Wóz albo przewóz! Chlipać codziennie, albo wcale. Inaczej sensu nie widzę. Jedynie wymówkę od tego aby bez wyrzutów
napchać się lodami i winem. I okazję do powzdychania nad wizerunkiem Zacharego Quinto oraz ubolewania, iż ów mężczyzna ze swym przystojnym obliczem jest wprost proporcjonalny do swgo homoseksualizmu. Bo gdyby nie to że Zachary woli randki typu wspólne odbudowywanie tęczy na Placu Zbawiciela, niż kupowanie staników w Intismimisminininimi, to na pewno bylibyście razem. I tylko jego orientacja stoi na przeszkodzie waszemu wspólnemu życiu, domu z ogródkiem warzywnym i psem imieniem "Forever Together". No bo przecież nie chodzi o twój brak charakteru,
50 kg nadwagi wychodowanej na lodach z cookie dough z Lidla, a także namiętności oraz charyzmie kukurydzy z puszki.






I MÓJ UKOCHANY TYP <3

5. Gimbazowe Love

       Początkujące parki gimnazjalne, ze standardowym pakietem McDonald + kino. W owefastfoodziarni, panoramicznym rozmachem rozpościera się jedna sceneria walentynkowa. Jeśli jesteś wojującym veganem, kąpiącym się co wieczór w hummusie wraz z gromadką prosiąt uratowaną z pobliskiej rzeźni i nie możesz ścierpnąć widoku takich miejsc jak Mc, warto byś dostrzegł, że oprócz miażdżycy u czterolatków, barbarzyńskich katuszy zwierząt i przegonienia Muzeum Narodowego w statystykach "miejsc odwiedzanych przez wycieczki szkolne" , owa korporacja uczyniła ciut dobra zrzeszając grono początkujących parek gimnazjalnych, oferując podziwianie szerokiego spektrum zachowań mnie osobiście wyrywających kiszki z bebechów ze śmiechu.
Rozpustność cool-kids, gdy tak patrząc sobie w oczy nad wziętym na spółę shake'iem waniliowym z wetkniętymi do niego dwoma rurkami, dziewczyna stara się uwieść chłopaka. Wyciąga w tym celu, ostrym zgrzytem plastiku, rurkę z kubka (tak zwane Preludium Szatana ;____; FUJ DŹWIĘK) i nucąc "My milkshake brings All the boys to the yard" Kelis, próbuje równocześnie zlizać uwodzicielsko z rurki resztki shake'a. Kończy się to na pospiesznym wsiorbywaniu w siebie roztapiającego się napoju, by nie kapnął na jej nową koszulkę z wizerunkiem Taylor Swift. Po skończonym obiadku dziewczyna napomyka, że jeszcze tylko skoczy do łazienki. Na takie wyznanie rezolutny chłopak, o bystrym poczuciu humoru, sepleniąc z powodu kolejno: brain freeze, pryszcza nad wargą i porządnia - rzuca szybką ripostę w stronę swojej Bae "a mogę iść z Tobą?". Próbuje jednocześnie mrugnąć figlarnie jednym okiem, lecz mu nie wychodzi. Kończy się to zaciśnięciem obu powiek, co w połączeniu ze zdaniem wypowiedzianym, daje efekt jakby go ostro klocek cisnął i jeśli zaraz się nie uda "na stronę", dziecko przy stoliku za nim już nigdy nie zamarzy o kąpieli w czekoladzie, a "Willy Wonka" przestanie być dla niego kinem familijnym, a stanie się dramatem obyczajowym.





Podsumowując - W Walentynki kocham Walentynki! <3

PEACE