środa, 23 grudnia 2015

ŻYCZĘ SOBIE ŻYCZEŃ

    Się święta zbliżają. Wiem. Nawet nie patrząc w kalendarz. Nie licząc, ile dotychczas w tym roku, zgromadziłam w portfelu paragonów za podpaski - już 12 czy dopiero 8?  Bez wpisów świata na facebooku. Wiem.


  •  Światełka.



  •  + 15 stopni na dworze w zimie, bo w końcu śnieg jest dla wiosny. Mikołaj przyjedzie na rowerze. A Jezus dostnie od Mędrców filtry UV.



  • Grube norweskie swetry, bo moda (co w połączeniu z sensem poprzedniego podpunktu daje dosyć bezmózgi efekt. Ale co ja tam wiem. Sama mam taki sweter właśnie na sobie, więc możliwe, że się przegrzałam i nie rozumuję teraz poprawnie).



  • Maja Koman kochająca karpia w teledyskach. 



  • Moja siostra, odtwarzająca tradycyjnie "Mickey bajkowe święta" na VHS'ie znającym czasy Ferdynanda II Habsburga.



  • Nagłówki gazet typu "Pani Halina spod Wrocławia gotowała barszcz i ujrzała w nim Jezusa" ukazujące się częściej niż słowa "love" i "my heart on fire" w amerykańskich piosenkach pop.



  • Partie kalesonów dołączające obok jabłek na ryneczkach. 



  • Mikołaje jeżdżący na segwayach po centrum handlowym, rozdający swoje czekoladowe miniatury. (Egocentrycznie. Rozumiem, że to coś na wzór wizytówki? Wprowadzenie w nastrój świąt? Nie łapię. Wkurzenie lekkie, bo po raz kolejny próbuje się nam z życia zrobić Instagram. Ładne obrazki. Brzydkiego nie pokażesz, bo jest brzydkie. Za brzydkie nie ma lajków. Chyba, że pokazujesz brzydką babę, ale podczas gdy właśnie kładą ją na stół do operacji plastycznej. Bo rozumiem, że rozwarta wagina Maryji i wychodzący z niej Jezus, byłyby mało apetycznym wzorem na łakocie bożonarodzeniowe. No nieładne. Zamiast tego facet w galerii, dostający jako wypłatę kupony na grupona i wczorajszą muffinę z "Piotra i Pawła", stoi przebrany za faceta rozdającego prezenty i rozdaje jako prezenty słodkie podobizny faceta rozdającego prezenty. Ale tak się przyjęło. I ja też przyjmę. W końcu to darmowa czekolada. Mój ulubiony rodzaj.)



  • Nieudupianie przez kanara za brak biletu, a jedynie odprawa z prośbą o pozdrowienie Orła Z Wisły, po twojej opowieści (uwaga, długie i nieważne w sumie. Można opuścić.):

- o życiu w obcym mieście
- o "Żabkach" które są jedynymi sklepami w twojej okolicy i miały tylko te bilety za PLN 2.40, a takiego nie kupisz, bo potrzebny ci taki jak rybie ręcznik.
- o tym, że jedziesz na Dębiec, a to już chyba wystarczająca kara. (Słowo "biec" w "Dębiec" jest jak najbardziej adekwatne, bo o ile nie chcesz tam dostać w ryj, to należy mieć zdolności atletyczne na tyle rozwinięte by uciekać szybciej niż heavy metalowiec z Disneylandu)
- o byciu zwykle prawilnym obywatelem, bo zwykle kupujesz (na dowód pokazujesz stare bilety MPK w portfelu. Ubite i nieco sprasowane, niczym na opał na zimę w formie brykietu. Nie że jesteś kolekcjonerem. Jesteś leniuchem i nie sprzątałaś w portmonetce od swojej komunii św. I nie dlatego, że wtedy byłaś czyścioszką, a dlatego, że przy obecności śmieci w portfelu, nie mogłaś do niego upchnąć komunijnego chajsu. Trza było ogarnąć. Teraz historia zatacza koło, acz z innych pobudek. Wyrzucasz śmieci żeby móc znaleźć - już nawet nie chajs (bądźmy realni) - a żetony na "Jednorękiego bandytę", bo tym razem wygrasz)
- po dorzuceniu, do zakończenia opowieści, jeszcze kilku wątków o upierdliwości wydatków Kumulacji wszystkich rodzinnych urodzin i imienin (tej ważnej części rodziny. Której musisz kupić i chcesz, bo kochasz. Przez brak prezentu oficjalnie nic się nie stanie, a nieoficjalnie wylądujesz na liście "czarna lista rodziny która zazna wykluczenia, a w święta dostanie miejsce przy stole między wścibskimi ciotkami uwielbiającymi pytać i wyrażać głośno opinię na temat życia miłosnego innych")  przypadających na grudzień. Ten sam grudzień, który już bez tego był obfity w wydatki - na prezenty na święta, na wrzuty na tace z intencjonalną modlitwą o kolosa z anatomii w formie "połącz kropki". Więc na prawdę, mandat nie jest obecnie na twojej liście marzeń.

A na wypadek, gdyby kanar nie wyglądał na przekonanego co do twojej ułomności i spłukania, dorzucasz do puli fałszywą tożsamość i miejsce zamieszkania. Jako Patrycja Melchiorek z Wisły, dokąd bilet PKP kosztuje PLN milion, a podróż trwa 3 lata, zgarniam lekką litość i zrozumienie ze strony Kanara. A ze strony św.Mikołaja list z zapewnieniem, że w tym roku otrzymam ziemniaka za sprawowanie pełne kłamstw.

(tu już zacząć uważać)


Ale jedna rzecz odbiera mi ducha świąt szybciej i sprawniej, niż przebiegają dialogi w "Zbuntowanym Aniele". Życzenia. Te rzucane na szybko i zimno, jak odgrzewane z mrożonki fryty w nadmorskiej budzie przy plaży. Zdrowiaszczęściapomyślności (czyt. strofa sześcian omylności). Leci z ust, ale w głowie już wjechała im lista zakupów i myślą raczej o bekonie i mleku, niż o drugiej osobie do której mówią. Roboty kuźwa. Każdemu tego samego. Bo wszyscy jesteśmy tacy sami. Bliźnięta jednojajowe rodzone przez jedną waginę w maszynie czasu, żeby bliźniaki w różnym wieku były. Ale ci od życzeń typ "kopiuj wklej" to w sumie nie najgorzej. Dwie sekundy i po sprawie. Groźniej jak ktoś śle w eter życzenia "dla ciebie ale dla siebie". Tu palec pod budkę zapraszamy o dziwo wiele cioć i babć, które życząc tobie mierzą innych własną miarą. Żebyś moja droga schudła. Nie ważne, że ci z sobą dobrze i lubisz to że możesz sobie trzymać szklankę między cyckami jak zamykasz pokój jedną ręką, a drugą trzymasz komórkę czy coś. Albo, że tak na prawdę to ciotka ma zeza i widzi twój brzuch podwójnie. Żebyś wnusiu znalazł sobie jakąś porządną kobietę i dzieci narobił. I nic tu, że od 4 lat jesteś zajebiście szczęśliwy z hippiską kelnerką, a ty owszem lubisz dzieci, ale takie na odległość 3km. Żebyś Mój Złociutki przestał w końcu psuć innym humor przy wigilijnym stole i się rozchmurzył. O kurde serio. Jak mogłeś nie pomyśleć, że żeby przeszła ci depresja musisz się uśmiechnąć? Zaproś do stołu swojego byłego, od tej pory, terapeutę i napijcie się gorzały, ah życie brylantowe! Żebyś wnusiu mięso jeść zaczęła, a nie tak wydziwiała, bo umrzesz. Jak miło i mądrze! Ciocia aż chwyta się za serce i łapczywie oddycha co drugie słowo. To nie miażdżyca. To wzruszenie. W tego typu życzeniach o tyle dobrze, że możesz się przekonać co innym w tobie nie odpowiada i kogo masz wielkie, puszyste i srogie prawo mieć w dupie na resztę życia i komu należy się patyk między szprychy jak będzie jechał z górki na rowerze.
A ja bym sobie życzyła, żeby ludzie myśleli przy życzeniach. Bo to towar deficytowy i widziany rzadziej niż bujne włosy u faceta po pięćdziesiątce. I skoro to takie trudne, to pozwolę sobie na własną listę życzeń ode mnie dla siebie. Żeby mieć pewność, że przynajmniej jedne zostawią mi ciepło na serduszku. (ale czuję się w obowiązku i chęci dodać, że przyjaciele i większość rodziny równolatkowej zwykli składać mi życzenia cud miód malina, że aż deseru nie jem. Znajo się na mnie.)

ŻYCZENIA ODE MNIE DLA MNIE:
1. Szybciej wydawanych odcinków "Modern Family" na tvseriesonline.pl
2. W kwestii seriali jeszcze - nie wstydzenie się, że "Breaking bad" mnie nie wciągnęło.
3. Żeby móc mówić "idź sobie" zamiast "cześć", a czasem "cześć" zamiast "idź sobie".
4. Mody na chodzenie w piżamach po ulicach.
5. Przytulania się rano.
6. Zwolnienia z zajęć, gdy chce mi się spać.
7. Tańca na dziko.
8. By ludzie ludzi kochali, a nie płeć.
9. Kutii ale nie z puszki.
10. Nauczyć się gwizdać na palcach i móc gwizdać na mijanych Panów lub pijanych Manów w zależności od tego czy gwizdanie na przystojność czy S.O.S. na pomoc.
11. Nauczyć się przewrotu w tył by zamknąć jeden etap w moim życiu.
12. Nie próbować już nigdy piec, by zamknąć drugi etap w moim życiu. Póki jeszcze je mam.
13. Ciepłych jezior i na golaska pływania.
14. Książek co jak są dobre na początku i w środku, to na końcu też.
15. Bym oparła się pokusie i snapchata nie założyła.
16. Ludzi w okół o większym spektrum emocji niż głodek, chuć, senność. Co marzenie mają by lunatykować w domu z pełną lodówką i zaspokajać wszystko na raz.
17. Rurek, które ściąga się równie łatwo, co zakłada i rajstop, których krocze nie zsuwa się do kolan nieproszone.
18. Yerby Matki dużo dobrej. Co nie smakuje jak PRLowskie ziółka na chory pęcherz trzeci raz zalewane.
19. Maszyny czasu do której wrzuci się polityków i wyśle do rzeźnika w PRL'u, by tam mogli rzucić mięsem.
20. Mandatów za włączony dźwięk messenger'a i SMS w iPhonie w zatłoczonym miejscu.
21. Znajomych spotykania w galerii sztuki częściej niż w galerii handlowej.
22. Podróży dużo. I nie chodzi tu o wazon (#pozdrodlakumatych)
23. By po pijaku nie mylić mojej Kurtki Tanioszki dł.60cm; kolor szary; PLN 30; z Kurtką Splendoru dł.60cm; kolor szary; PLN 8 milionów, jakiejś laski i by nie musieć następnego dnia nieść odzienia do klubu i tłumaczyć, że kradłam przypadkiem, jestem dobrym człowiekiem, a w domu wisi zdjęcie papieża.

MYŚLCIE CO ŻYCZYCIE. KARMA NIE ŚPI. CO DASZ TO WRÓCI. Dasz gówniane życzenia, gówno wróci i wkrótce wszyscy w CV będą mogli sobie wpisać "kwalifikowany szambonurek".
Odrzućmy w składanych życzeniach tandetę i żenadę. Dostajemy jej już wystarczająco dużo od pomysłodawców jegginsów ,poprzez grę aktorską Anny Potaczek czy "dzięki" wypowiedziom mizoginistycznego Juliena Blanc'a. Wystarczy.


A z okazji świąt życzę Wam strofa sześcian omylności.



PEACE <3



piątek, 2 października 2015

O KOBIECIE I MĘŻCZYŹNIE - TROCHĘ Z PRZYMRUŻONYMI OCZAMI, A TROCHĘ Z ZAMKNIĘTYMI

    Temat był już wywlekany na tapetę częściej, niż gimnazjalistka grzywkę poprawia. Trudno teraz wychować coś porządnie, bo tak właściwie jaki efekt końcowy powinno dać to całe wychowywanie i jakie egzemplarze udanego człowieka powinno się wypuszczać na rynek w XXI i kto to właściwie ma oceniać. Każdy kiedyś w temacie wspominał coś, dopowiedział i podsumował "kiedyś było inaczej" i temat jakoś tak jest, a nikt w sumie nie wie, że tak się wyrażę, jakie są "obecne postanowienia i wymagania cywilizacji XXI dla Mężczyzny i Kobiety żeby czuli się wartościowi bo mogą się tak czuć tylko jeśli spełniają kryteria. W innym wypadku tylko sobie ubzdurali, że są wartościowi.". Taki piękny temat lekcji. Doniosły, podniosły i inne osły. Zaczynajmy. Prawdopodobnie nawet nie mam racji, ale jeśli ty ją masz to mi popoprawiaj. Ciebie potem poprawi kto inny.


KOBIETA - Egzemplarz homosapiens. Homo akceptowalne, ale tylko jeżeli mężczyzna może popatrzeć. Sapiens jest ok, ale tylko podczas seksu. Najlepiej z mężczyzną którego powinna podziwiać i czuć się wdzięczna, że wybrał ją do kopulacji. Inne "sapiens" nie wchodzą w rachubę. Przy sporcie - sapanie obrzydliwe. Uprawiaj sport z gracją. Nie poć się, bo to brzydkie. Przy sprzątaniu - niech nie sapie, bo kurz, co go na kupkę zamiotła, rozdmucha z powrotem.
        Kobieta musi być w przedziale od 1,60m - 1,70m. Inaczej nie zasługuje na nazewnictwo "Kobieta" lecz sprowadza się do formy "Karzeł" lub "Wielkolud".
      Prawilność nakazuje, aby kobieta mieściła się w rozmiarówce S-M.
      Nie powinna mieć sierści na ubraniach. Sierść = stara panna z 20 kotów oraz no-life. I sierść jest zawsze kocia. ZAWSZE. Nie ważne, że ten kot wygląda jak królik i wpierdziela marchewkę.
      W zimie kobiecie nie musi być ciepło. Ma być ładna. Czapki są na liście zakazanej. Kobieta może spalić swoją czapkę i ogrzać się przy powstałym ognisku.
      Kobieta powinna pracować w sklepie z bielizną. Znanej marki. Intisimisiminimiminini czy inne. Broń Boże bazar. "Bazaar" to powinna czytać. A właściwie oglądać obrazki. Z innej literatury dopuszczalna Grochola. W porywach poradniki Kobiet, które zamiast zajmować się dzieckiem, piszą poradnik jak zajmować się dzieckiem.
      Kobieta musi mieć gromadę dzieci by utrzymać status "Kobiety", a nie dokonać zamiany na "Oziębłą Egoistkę" lub być podejrzaną o niesprawne jajniki. I mózg.
      Kobieta może jeździć na wakacje, ale tylko do ciepłych krajów Europy z przyjaciółkami bądź chłopakiem. I pić mohito albo pinacolade. Żadnego whiskey czy ginu "Ty babochłopie ty!". Skandynawia i reszta świata odpadają. Ewentualnie Nowy Jork. Kajaki na Mazurach to już babochłopstwo. Broń Borze Sosnowy później kaszanka z grilla.  Jesteś bezbronna i wszystko chce cię zgwałcić. Samotne podróże odpadają. Chyba, że jesteś Hippiską i masz dredy. Ale wtedy nie jesteś Kobietą. Jesteś Hippiską.
      Sport owszem. Kobieta może uprawiać. Ale siłownia to tak no...krzywy temat. Lepiej różowe hantelki do półtorej kilo, DVD motywacyjne i jedziesz 3 serie po 10. ABS'y owszem. Niech sobie trenuje. Ale niech tylko spróbuje mieć większe niż pierwszy lepszy mężczyzna. Tak, Ryszard Kalisz też się liczy. Nie wypada grać w koszykówkę "Ty Wielkoludzie Ty!". Zamiast wykorzystać swój wzrost, Wielkoludka powinna skupić się na skurczeniu się siłą woli by stać się "Kobietą".  Zasady co do aktywności fizycznej nie zwalniają jednak Kobiety z tego, że ma być wysportowana. Niech sobie rozkmini jak. Byle było bez potu, ładnie i bez popierdywania przy brzuszkach.
      Kosmetyki z Rossmana tylko do 13 roku życia. Potem Douglas, a tam Dior i inne Este Lauder na ryj. Przecież uzbierasz 5 stów robiąc karierę w branży bieliźnianej. Tylko pamiętaj. Make up rób tak żeby go nie było widać!
      Kobieta nie ślini się podczas snu, a rano nie pachnie kukurydzą i nie ma śpiochów w oczach. Śpi w zwiewnej halce, która nie podjeżdża pod szyję podczas snu. Ma być w halce, bo jak wiadomo w nocy do sypialni nie zagląda księżyc tylko ekipa TVN Style. Rano Kobieta nie rozgrzebuje się z pościeli. Kołdrę ściągają z niej ptaki Disney'a podczas gdy sarna przynosi jej kapcie, a jeż czesze włosy własnym ciałem.
      Na obiad Kobieta je sałatkę. Niech tylko spróbuje oszamać kebsa od Turka i walić czochem. Jak do picia wino, zamiast wody z cytryną, to tylko czerwone wytrawne bo antyoksydnty na młodość. Bo wiadomo, że Kobieta jest Kobietą tylko dopóki jest młoda. Potem jest babcią. Nie ważne, że nie ma wnucząt.
      Kobieta ma nosić diamenty i Chanel. Kobieta ma być również oszczędna.
      Kobieta może słuchać muzyki. Radio. RMF FM najlepiej. Żeby hity znała to na karaoke będzie królować. Jak słucha Trójki lub Classic to prawdopodobnie ma okres i wydziwia. Ekstrawagancja menstruacyjna lub jest aspołeczna.
      Feministki to nie Kobiety. Chyba, że feministka jest feministką za pozwoleniem męża.
   


MĘŻCZYZNA - egzemplarz homosapiens. W odróżnieniu od homo-Kobiety, homo-Mężczyzna nie istnieje. Gej nie jest Mężczyzną. Gej jest trzecią płcią. W sumie czwartą po hermafrodytach. W sumie piątą po transwestytach.
      Mężczyzna nie jest wegetarianinem. (Ale mężczyzna również kocha zwierzęta, więc trochę impasisko spasione.) Zawsze mięso. W przypadku braku mięsa w lodówce własnej, sąsiada, zamkniętych sklepów, niemożności upolowania, Mężczyzna winien odgryźć sobie rękę by nie zbrukać się bezmięsnym posiłkiem czyli namiastką wegetarianizmu, a co za tym idzie - gejostwa (Tu znowu impas, bo kaleki facet to też nie Mężczyzna. To Kaleka.)
      Mężczyzna uprawia dużo sportu. Codziennie. Biceps ma mieć na tyle mocny by podnieść nad głowę Kobietę (No dwie, bo wiadomo, że Kobieta jest Kobietą tylko do 60kg.) i kręcić nią helikopterki, aż nie odlecą. Zapasowe śmigło powinno być na tyle duże by w razie awarii mógł wraz z partnerką wciąż trwać w uniesieniu i być w stanie PRZELECIEĆ SIEdem jezior i lasów. Zapasowe śmigło ukryte jest pod rozporkiem Mężczyzny.
      Mężczyzna zna się na polityce i w każdym momencie ma być gotów zostać prezydentem.
      Mężczyzna zna się też na technologii na tyle by być w stanie zbudować z gówna telewizor. Bo jakby się znał, to by wiedział jak. Mężczyzna w Media Marktcie czy innym iStore'rze, nigdy nie pyta innego Mężczyzny, lub co gorsza, Kobiety, o to jak jakiś sprzęt działa, do czego służy, czy jak coś podłączyć. On to po prostu wie.
      Mężczyzna nie boi się i nie tęskni.
      Mężczyzna ma hobby. Ale nie artystyczne. Żadne malarstwo, czy florystyka. W grę wchodzi design, sztuka tatuażu i DJ-ka. Może być barmanem albo baristą, ale nie może wiedzieć jak zrobić na kawie misia z pianki mlecznej. Może też grać w zespole byle nie był w nim flecistą, perkusistą, skrzypkiem. Nie może śpiewać gospel. Spoko są chorały gregoriańskie i pieśniarstwo starocerkiewne. Nie słucha ballad i indie.
      Mężczyzna zna etykietę. Wie z której strony podać zupę i że okulary przeciwsłoneczne nie zamaskują gapienia się na dekolt Kobiety. Wie jak podać różę by Kobieta się nie ukuła. Wierzy, że Kobieta może być po prostu wściekła, a nie mieć PMS. Wie co to jest umami i jak rośnie ananas.
      Mężczyzna nie nosi śmiesznych bokserek w dolary czy kule billardowe. To dla chłopców. Mężczyzna nosi Calvina Cleina i nie przeszkadza mu, że wydaje majątek na coś czego nie widać w całościowym ubiorze.
      Mężczyzna nie jeździ starym polonezem, bo to znaczy że jest biedny (a to znaczy że mu w życiu nie wyszło, a to znaczy że nie jest Mężczyzną, bo Mężczyźnie zawsze wszystko wychodzi. Oprócz pryszczy.) a nie że np. mieszka w zatłoczonym mieście i nie chce mu się kupować beemki żeby stać w korkach milion godzin kiedy może wsiąść w metro. Nie. Jest biednym nieudacznikiem. Mężczyzna nie jeździ też beemką, bo to znaczy że obnosi się z bogactwem i pewnie kupił je tylko po to żeby wyrywać laski, a to znaczy, że jest Burakiem a nie Mężczyzną.
       Mężczyzna nie może być niższy lub lżejszy od swojej partnerki. Obie opcje na raz tym bardziej nie.
      Mężczyzna kocha whiskey. Nie ma, że niedobre.
      Mężczyzna zna się na biznesie. Zna kursy walut na dany dzień.
      Mężczyzna nie mieszka u rodziców po 25roku życia. Nie ma znaczenia, że zbiera właśnie na ślub, mieszkanie, czy rozkręca biznes, a jego rodzice mieszkają w wielkiej chacie w tym samym mieście. Powinien wynajmować i już. Jeszcze lepiej żeby wziął kredyt, wtedy pokaże męskość, bo będzie wiadomo, że banki i Polska mu ufają.
      Mężczyzna nie może wyłysieć. A zestarzeć się musi jak George Clooney lub Frank Sinatra.
      Mężczyzna nie ogląda seriali. Chyba, że "Breaking Bad". Ale zabrania się nucić piosenki z intro.
      Mężczyzna nie ma mebelków z Ikei. Robi je na zamówienie z hebanu. Albo sam je robi heblując drewno własną piętą zrogowaciałą i męską, bo wrócił właśnie z wyprawy survivalowej na której robił dużo niebezpiecznych rzeczy, o których opowiada beznamiętnie.
      Mężczyzna nie jest zmęczony. Nigdy.
      Mężczyzna zawsze musi mieć ochotę spędzać czas ze swoją partnerką, bo inaczej jest "Świnią" "Chamem" i "już mu nie zależy".
      Mężczyzna zna wszystkie rodzaje węzłów żeglarskich i potrafi je wykonać z zamkniętymi oczami.
      Mężczyzna nie boi się pobierania krwi. Wręcz je lubi. I sam je sobie robi.
      Mężczyzna nie może się upić poniżej 4 piw. Jeśli się upije to znaczy, że ma słabą głowę. A jak ma słabą głowę, to znaczy, że ma słabe ciało. A jak ma słabe ciało, to nie jest Mężczyzną.
      Mężczyzna nie je słodyczy. Słodycze są dla kobiet i ich okresów. Ewentualnie zje deser na spółkę z partnerką w romantycznej knajpce, w której wcześniej zabookował miejsce, bo myśli z wyprzedzeniem i nie może pozwolić na to, by coś mu się nie udało. Bo jak już wspomniałam, Mężczyźnie zawsze musi wszystko wyjść.
      Mężczyzna nie "ścieli" sobie deski klozetowej papierem toaletowym, "bo zimne" albo "bo bakterie". Nie. Dupsko na mróz, a jeśli jest prawdziwym Mężczyzną to jest na tyle władczy, że jak powie "Rzeżączko masz mnie nie zarazić!" to rzeżączka nie zarazi.
      Mężczyzna potrafi ubrać się elegancko, z klasą i czysto, ale nie zna się na modzie i nie wie co to ramoneska.
      Mężczyzna kocha dzieci, ale nie piszczy i generalnie nie podwyższa głosu na widok uroczego niemowlaka.
      Ksiądz nie jest Mężczyzną.
 




PEACE <3

wtorek, 29 września 2015

ŁAZĘGA 2015 - cz.1 odc.1

14 VII 2015

    Stoję przed ciapągiem. Za 2 minuty mam odjazd. Wsiadłabym. Naprawdę. Trzymam bilet i walizę, ale mnie z kolei trzyma matula. Ściska i ściska, bo następne "widzenie" za 2 miechy i trochę i nawet nie mam jak powiedzieć, że czas goni jak Komisarz Alex pryszczatego nastolatka z liściem marychy w bucie, bo mama wycisnęła mi tlen z płuc i zatkała usta swetrem i włosami. Pomimo opisu chwilę ową wspominam bardzo miło.

    Rebelia się rozpoczęła. Sikałam w PKP na postoju. Dostałam za swoje. Ominął mnie wafelek rozdawany, gdy łamałam prawo. Cóż. Lać na to.

    Dotelepałam się do Wawy Wschodniej. Tak mi tyłek o szyny i wyboje poodbijało, że mam wrażenie, iż nauczyłam się anglezować. Prosto z pociągu na zawody konne. Chcę puchar i kuferek pralin "Solidarność".

   Chwała za moją leniuchową siostrę. Nie chcąc ruszyć tyłka w dresie z chaty zdezelowanym mercem, wysyła po mnie taksę, która okazuje się być niezdezelowanym mercem z młodocianym, dobrze zbudowanym w garniaku. Solidna wymiana. Alicja płaci i przeprasza. Chyba miałam być obrażona czy coś. Muszę poćwiczyć swoje reakcje, bo funkcjonuję niewłaściwie najwyraźniej.

   Ostatnia wieczerza w kraju patriotyczna powinna być. A tu proszę penkejksy z bananami. Lokalne przepisy i owoce krajowe. Rozmowy kosmopolityczne. Ale spoko, kolega ma dres na "flagę". Biała koszulka i czerwone spodnie. Czuję się usprawiedliwiona, a naleśniki skwierczą w rytmie hymnu. Matko. Bluźnię chyba. Złożę datek pokutny na wyczyszczenie popiersia Fredry przed Narodowym w Krakowie. Gołębie go obsrały. Możliwe, że żule z plantów też.

    Ula! Wszystkiego najlepszego! Życzę ci żebyś nie dostała uczulenia na strzykawki odczulające Cię na wszystko.


15 VII 2015

    Matko Bosko Aeroplejnowska, jak tu włosko. Stewardzi "bondziornują" od progu, pachnie wodą kolońską, pizzą i miłością do papieża. Mówi się, że Włosi mają "oliwkową skórę". Rozglądam się. Próbuję się dopatrzeć podobieństwa i nic. Oprócz tego, że oba podmioty marszczą się od soli, nie mogę się niczego doszukać. Albo całe życie miałam oliwki słabej jakości, albo ci Włosi są słabej jakości.

     Dreptam do swojego miejsca przy wyjściu ewakuacyjnym. No, no, no. Odpowiedzialność proszę Kingi. Jestem jedną z dwóch "Niewłoszek" na pokładzie. Obie siedzimy przy wyjściach awaryjnych i cerberujemy. Sprytni Włosi umieścili obcokrajowców(krajówki?) przy wyjściach żeby jak coś pójdzie z ewakuacją nie tak, można było zwalić na "zagranicznych". I na kobiety.

    Świadomość jest suką. Uwielbiam podziwiać widoki z samolotu, zasuwać przez chmury i kibicować gęsiom, żeby uciekały zanim je silniki przerobią na foie gras. Uwielbiam. Ale jak sobie pomyślę i uświadomię DLACZEGO jestem w stanie to wszystko widzieć, to wczepiam się pazurami w osobę na siedzeniu obok, a następne co pamiętam to ocknięcie się ze strzykawką wystającą z tyłka, spętana kaftanem bezpieczeństwa. Tak. Jestem z tych, co przy bookowaniu biletów, w okienku "informacje dodatkowe" wpisują "Czy mogą Państwo wypełnić wnętrze samolotu helem? Tak dla asekuracji...Proszę?"

    Wznosimy się. Kołysze jak emocjami ciężarnej. Włoski gestykulujący pilot prowadzi mocno  patriotycznie. Włosi nie powinni dostawać licencji pilota z powodu narodowego Syndromu
Niespokojnych Rąk. Można wyczytać z drgawek samolotu o czym rozmawiają piloci w kokpicie. O ile się nie mylę tym razem prowadzili zajadłą dyskusję o sztuce kozłowania i o dryblingu wszelakiego rodzaju.

    Wlatujemy w wielką chmurę, niebiańską watę cukrową. Próchnica transportu podniebnego. Nie lubię waty cukrowej. Zawsze mi się do niej włosy przyklejają. Gdyby chociaż moje...Albo mamy turbulencje, albo pilot włączył playlistę i wczuł się do "Oh up and down! Everybody up and down!" robiąc pasażerom i załodze inscenizację na żywo. Podczas, gdy samolot tańczy poloneza - prosto, prosto, dół, góra, powtórzyć - zaprzyjaźniam się z Hiszpanką, która woła do stewardessy o wino. Dołączam się do zamówienia, a po chwili rozpoczynamy znajomość od "Arriva! Abajo! A centro! A entro!" oddając się quizom na temat naszych kultur. Dowiaduję się, że według Hiszpanów, Polak to człowiek nadzwyczaj muzykalny, nadzwyczaj pijący i nadzwyczaj gotowy by dać w pysk w obronie honoru kraju. Składając obraz Polaka do kupy otrzymujemy szkic człowieka, który jedną ręką trzyma butelkę z trunkiem (najlepiej "Pan Tadeusz"), a drugą bije ofiarę gitarą za jej słowa, iż "Mazurek Dąbrowskiego nie brzmi i Niemcy mają lepszy oraz że Jan Paweł II miał nadwagę i dziwne stopy".

     Hiszpańska nastoletnia towarzyszka okazuje się 42 letnią nauczycielką ekonomi. Latynosi mają świetną skórę. W Polsce nie miałaby łatwego życia. Prawdopodobnie połowa kobiet w jej wieku psioczyłaby w autobusach "Smarkula! Miejsce by mi ustąpiła! A w sumie niech siedzi dalej, to w moim wieku hemoroidy mieć będzie, to ją pokarze życie! O!".

     Lądujemy! PLAN NA NAJBLIŻSZOŚĆ:


1. Nie zostać rozjechanym przez Vespę.
2. Zostawić Włochom trochę gelato.
3. NIE WYŁAWIAĆ pinionszkuf z Di Trevi.
4. ODŁOŻYĆ na miejsce pinionszki wyłowione z Di Trevi.
5. Zamknąć w kanciapie rodowitego Rzymianina a pod drzwiami puścić na full Biebera drąc się "TO ZA SPARTAKUSA!"
6. Złapać na stopa Papamobile.
7. Pogestykulować sobie.
8. I włoskiego wina tylko kieliszek...kie...kie...kiedy ja się tu znalazłam? Emotikon gasp


 

wtorek, 23 czerwca 2015

DZIEŃ DOBRY. CZY PAŃSTWO TEŻ TUTAJ PO PASZPORT POLSATU?

   Jeżeli pewnego czerwcowego dnia będziesz miał nieco wolnego czasu - polecam przejść się na egzaminy wstępne do PWST albo AT (UWAGA! DYGRESJA! Albo przejechać się, bo inaczej może cię chcieć przejechać Więckiewicz. Pozdrawiam serdecznie. Ma to swoje dobre strony, bo gdy życie zaczyna przelatywać ci przed oczyma i zobaczysz fajne obrazki, to znaczy, że chyba spoko drogami w tym życiu łazisz :D No może poza tą na którą wkroczyłaś teraz i chcą cie przejechać.). Różni ludzie różnie reagują na stres i wyzwania, ale osoby klasyfikowane jako artyści (albo sami się tak klasyfikujący) to już po prostu apogeum różnistości. Gęsto od oryginałów - diw, dziw, dziwaków itp. Ale nieważne ile osób się pojawi, skąd, jakiego wzrostu, jakiego umaszczenia i nieważne jaki mamy rok czy jaki jest kurs dolara - na egzaminach do PWST/AT spotkamy typy osób, które są corocznymi pewnikami. Lata mogą płynąć, Michael Phelps może już nie płynąć, ale te typy zawsze spotkamy w "poczekalni" na egzaminach. Pisać będę głównie w formie żeńskiej, bo cóż, opisywane przypadki są głównie z mojej ekipy - Genotypu XX. (joł. Czy coś. Nie wiem jak się mówi po ziomalsku.)


1. PANNA  SRACZKA - ŚPIEWACZKA

    Typ osoby, która ma zawór non stop otwarty. A z niego struuuuuga. Nieustanny potok. Źródło tryskające g...amami. Nieustająca biegunka dźwięku z paszczęki. Dżizys. Stoi to to w centralnym punkcie "poczekalni" (UWAGA! DYGRESJA PART II ! Skoro w poczekalni się czeka to czemu nie nazywa się to "czekalnią" a dopiero miejsce do którego chcieliśmy wejść i na które czekaliśmy nie nazywa się "poczekalnią". Potrzebuję profesora Miodka. Natychmiast.) (dodajmy, że sala przygotowań znajduje się jakieś 5 metrów dalej) najczęściej kotwicząc dupsztala obok osoby sprawdzającej listę obecności. Osoby która ma cię dostarczyć za rączkę przed komisję złożoną często gęsto z osób starszych, które każdą sekundę twojego spóźnialstwa na Salę Rozpraw, mogą poświęcić na myślenie z czego mogli by cię oblać (z kubka...z termosu...Z EGZAMINU...). Takiego czasu lepiej Szanownej Komisji nie dawać. To nie jest dobry prezent. Zestaw "Happy Meal" by tego nie zaoferował. "Sad Meal" - być to może. Ale nawet w "Erze" nie ma takich rzeczy (UWAGA! DYGRESJA PART III ! Szanowne firmy, czekam na hajs z reklamy, na fejsie macie na mnie namiar. Spoko. Na 100% moje konto własne, bo pode mnie nikomu się nie chce podszywać. Więc śmiało.). Ale ty sobie planuj. Planuj na zdrowie. Chciej być Osobą-Ukojeniem dla staruszków, kuźwa Człowiekiem-Aloesem co stawi się punktualnie i nie spowoduje nerwicy u Komisji i nie sprowokuje Jej do dania Tobie jako zadanie aktorskie "A teraz proszę zagrać, że Pani wychodzi i nigdy nie wraca. Jak to Pani zagra to Panią przyjmiemy.". Ale cały twój misterny plan w pizdu, bo Panna Sraczka - Śpiewaczka postanowiła rozwrzeszczeć swą gardziel tuż obok Panny Sprawdzam Obecność I Doprowadzam Cię Na Egzamin. Swojego nazwiska nie usłyszysz, ale DO-RE-MI-FA-SOL-LA-SI-DO (po czym swoją drogą nie tkniesz fasoli przez dobre pół roku) to jak najbardziej.

    Kuuuuurde. Przecież to nie wszystko. Jak zamkniesz oczy i słuchasz się w całą faze jej rozśpiewywania to zwizualizujesz sobie cały postęp technologiczny:

    Faza pierwsza - rozgrzewanie głosu, usta zamknięte: tępe buczenio-mruczenie, parostatek wpływający do portu.
    Faza druga - jazda po rejestrach, paszczęka otwarta, echo się niesie, dźwięk jeździ piskliwie: no kurde kolejka górska jeżdżąca po nienaoliwionych torach.
    Faza trzecia - no tu już leci laska z dźwiękiem w Himalaje, teraz to już nawet nietoperze 400km dalej w piwnicy Pana Zbycha zderzają się ze sobą, a pszczoły nie mogą trafić do ula bo im się jakieś cudze ultradźwięki wpie*dalają do komunikacji: tu już nie ma innych skojarzeń jak czajnik w końcowej fazie podgrzewania.

    Owa osoba daje 3 godzinny reczital, podczas którego poczujesz się jak jury w "X-FACTORZE" któremu zepsuł się przycisk "NIE", a ochroniarz mogący wyprowadzić Pannę ze sceny, nie przyszedł do pracy bo córka ma ospe.
    Pół biedy jeżeli śpiewa ładnie. Taka Beyonce tylko ze sceną metr na metr i z automatem do kawy jako background. Ale jak się trafi taka Nicki Minaj po okraszonej denaturatem nocy i zacznie bombardować ludzi swoim kozim vibrato-legato, to bój się Boga (i tutaj jeśli jesteś Katolikiem, to polecam na moment zmienić wyznanie na jakiś Hinduizm czy coś by móc się bać większej ilości Bogów. Bo Jeden Bóg, to może być za mało w owej sytuacji.).
    No po spotkaniu z taką osobą 5 sekund nagłej ciszy mogłoby wywołać u Ciebie ciężki szok i paraliż. Prawdopodobnie, gdyby ktoś, po twoim spotkaniu z Panną Sraczką - Śpiewaczką, wręczył Ci darmowe bilety na broadway`owski musical wraz z biletami lotniczymi, voucherem na jedzonko i możliwością wręczenia swojego stanika głównemu wokaliście po spektaklu - podarłabyś darowiznę na kawałeczki mniejsze niż stópki chińskiej kobietki i wykrzyczała z obłędem w oczach "A IDŹ PAN W PIZDU!" i uciekła napchać sobie w uszy bigosu.

   Nieodłączne elementy składowe Panny Sraczki - Śpiewaczki to:

Rąsia - wędrująca płynnie to w górę, to w dół, na ukos, po diagonalu, po kwadracie kuźwa i okręgu w rytm (tylko przy Osobie typu "Beyonce") wyśpiewywanego reczitalu lub też totalnie poza rytmem i strefą bezpieczeństwa osób w okół (przy osobniku typu "Nicki"). Druga ręka na przeponie (Beyonce) albo na żołądku (Nicki).





2. PANNA OMÓJBOŻEZAPOMNIAŁAM!

   Osoba, która prawdopodobnie nawiąże najwięcej znajomości, gdyż non stop poszukuje nowego/nowych Anioła/ów Stróża/ów, bo jej własny i prywatny ją opuścił, ma fajrant, albo Panna o nim zapomniała. Bo cóż. Zapominalstwo to jej styl życia. Na egzamin wyszła z domu jak stała, zabierając ze sobą tylko siebie i podstawowe elementy garderoby. A, że na dworze takie piękne Teletubisiowe Słonko, to na cholipcię brać bluzę? Idąc śpiewała jeszcze refren z "Frozen" (...)The cold never bothered me anyway(...)♫. A 5 sekund po wejściu w zimne, jak stetoskop na gołych plerach, mury szkoły, która sezon grzewczy kończy, gdy ktoś cieplej pierdnie/albo przyjdzie w koszulce z nadrukiem słońca - zaczyna się trząść z zimna jak japońska trzylatka po maratonie "Pokemonów" oglądanym z odległości metra na 100 calowej plaźmie. I tu rozpoczyna się pierwszy z wielu okrzyków "OMÓJBOŻENIEWZIĘŁAM (...)!". Po czym następuje obchód w poszukiwaniu dobrodziejów mogących ją poratować w niedoli nieogarniętości bluzą/długopisem i kartką (bo zapomniała spisać autorów i utworów)/wiedzą (bo zapomniała jacy to są autorzy tych utworów)/chusteczek (bo płacze, że nikt nie wie jacy są ci autorzy tych utworów co je wzięła)/wody/majtek/szczypiorku/12 kanistrów benzyny/Bóg wie czego jeszcze (choć w tym przypadku odważę się podważyć Jego wszechwiedzę. Sory, ale Bóg też może mieć dość. Po spotkaniu z takim przypadkiem musiałby jechać na wakacje, a to trochę patowa sytuacja skoro On już jest wszędzie.
    Człowiek Ekonomia - Przyszła z niczym, wyszła ze wszystkim. Po egzaminach 5 razy sprawdzałam, czy mi nerek nie brakuje. Wypuścić taką na bezludną wyspę głodną i nago, to po 5 minutach wróci z koszem piknikowym, wdzianku od Dolce&Gabbana i w towarzystwie. Łazi i pyta, aż nie znajdzie czy nie dostanie. W piekle jakby dobrze popytała to by znalazła wanne z lodem, a w niej Matke Terese z Kalkuty. Jakby sprzedać wszystkie fanty, które nagromadziła podczas czekania na egzamin, to by można spokojnie Grecje z bankructwa wyciągnąć i jeszcze zafundować jej posąg Sofoklesa ze złotym fallusem oraz zamek zbudowany z fety i oliwek.





3. PAN 3 W 1

   Przygotował 3 utwory. Ale tak naprawdę, to 1. Człowiek Redukcja. Ograniczy się do absurdalnie absolutnego minimum niczym przyzwoitość Miley Cyrus. Nie da się? Co się nie da jak się da! To Człowiek Alkohol - zmieni Ci percepcję na jedną rzecz o 180 stopni w pare chwil. (Choć nie wiem, czy tak dokładnie o 180 stopni, bo jak obraca trzy razy to już po dwóch obrotach jest w tym samym miejscu. Kurde. Dlatego nie lubię matmy. Neguje mój świat absurdu.)

Wiersz współczesny? Jest. Bukowski. Coś z "Nocy waniliowych myszy".

Proza współczesna? No problemo mi amigo! Jest. Bukowski. To samo z "Nocy waniliowych myszy". Bo przecież, jakby ułożyć wersy w linii prostej, to mamy prozę jak w ryj strzelił! No niech Szanowna Komisja spojrzy! No niech Szanowna Komisja doceni mój spryt i pracowitość. Bo ja się naprawdę narobiłem, a żeby się nie narobić!

Monolog? Kelner! Jeszcze raz to samo! Bo przecież wystarczy, wybrać wiersz, który jest jednocześnie mową podmiotu lirycznego.

(UWAGA! DYGRESJA PART...YYY...NIE WIEM, KTÓRY PART...Zastanawiam się czy Bukowski rozważał kiedyś podpisywanie się per Bookowski.)




4. PANNA PERPETUUM MOBILE

   Energia przelewa się w niej jak fałdziochy brzucha zza jeansów Ryszarda Kalisza. Nie usiedzi na miejscu. Ekscytacja tarmosi nią jak kotem w konwulsjach po tym jak się nażarł paprotki. Na wszystkich zdjęciach z egzaminów jest smugą. Czułaby się rewelacyjnie w filmowej adaptacji "Wichowych Wzgórz" w roli Wichru. Oscar pewny jak liczne ciąże po koedukacyjnym balu gimnazjalnym w poprawczaku.
   Perpetuum Mobile. Im więcej się rusza - tym więcej ma energii. Umiejętność skupienia się jak u siedmiolatków na wykładzie o mechanice kwantowej wygłaszanym w centrum Disneylandu.

Zalecenie Priorytet - Trzymać ją z daleka od cukru i kofeiny.











A ATMOSFERA ZAWSZE CUDOWNA




PEACE <3


 




wtorek, 17 marca 2015

50 SZEPT OF GREY

     Może to i kolejna opinia na temat filmu wystawiona w internecie, ale po raz pierwszy przeze mnie. Kolejna wariacja tytułu i kolejne powody dla których warto iść do kina by zobaczyć wystąpienie poza granice dobrego smaku. Na tej granicy powinno być naliczane ostre cło i eliminowane zło <bum cyk szzzz hasztag rym>. Jednak celnicy na produkcji filmowej nie spisali się zbyt dobrze i postawili na niej przygłuchego człeka o wytępionych odczuciach sensorycznych. Nie maczam się w krytyce filmowej. Nie moja działka, ogródek i klomba. Zwykle nie przykładam ręki czy innej części ciała do zalewania świata szambem hejterstwa. Jeżdżę rowerem, a nie szambowozem.
    Do rzeczy. Ostatnio światło dzienne ujrzał obraz tragiczny jak fresk Jezusa po renowacji przez Cecilie Gimenez. Do pójścia na "50 shades of Grey" namówiła mnie, swą pochwalną recenzją, siostra. Jako, że nie zakonna, to jej uwierzyłam. Niesłusznie. Nie zniuchałam podstępu i nadmiernej ekscytacji Alicji, której zwykle nie przejawia. A tu nagle podjarka jak na otwarciu sezonu grillowego i dar przekonywania godny prowadzącego w "Mango TV" sprawiającego, że zaczynasz marzyć o superszczelnym pojemniku na masło. I, że "koniecznie idź Kinga". Totalnie mnie wrobiła. Prank życia. Obecnie między mną, a Alicją powstała dziura nieufności jak w relacji między celnikiem, a kolumbijskim imigrantem z worem białego proszku, twierdzącego, że przewozi mąkę na konwent kulinarny. Czuję, że moja rodzona siostra zgwałciła mi mózg. Kazirodcza agresja.
    Powody mojej niechęci do filmu są związane strikte z ekranizacją. Nie dało rady zagłębić się w psychologiczny problem, gdyż sposób przedstawienia był tak płytki i kafelki, że aż mnie zamroczyło i z kina wychodziłam po omacku. Tak. Mam teraz z 50 pozwów o molestowanie. Thank You Sam Taylor-Johnson.

1. Akcja porwała mnie jak nurt wody. Tyle, że w kałuży. Moczu. Większość czasu spędzonego w kinie uprawiałam intensywny hazard obstawiając z przyjaciółką za ile minut kolejna osoba wyjdzie z kina i z której strony. Przegrałam. Moje typowanie było gorsze, niż film.

2. Gdybym miała powiedzieć co było żenującego w tym filmie, to musiałabym powiedzieć, że wszystko. Ale apogeum żenady sprowadzę do scen, w których wcisnęło mnie w fotel, aż skrzypnął w zawiasach, tapicerka eksplodowała od nacisku, a ja jęknęłam boleścią. Właściwie nie byłam odosobniona w reakcji. Całe kino rozbrzmiało tym samym. Odgłosy jak na połączeniu Drogi Krzyżowej z Sylwestrem. Jęki i eksplozje. A biorąc pod uwagę, że główny bohater miał na imię Christian (chrześcijanin), to reakcja wydaje się jak najbardziej adekwatna.

a) Scena, w której Christian odgryza Anie tosta, którego sam jej przyniósł. Oprócz tego, że zagranie tanie jak dwudniowa kajzerka w Biedronce, to jeszcze daje lekcje nieuprzejmości i promocji zachowań szatańskich - " Kto daje i zabiera ten się w piekle poniewiera! ". Nieładnie Panie Krystianie. W dodatku jeśli ktoś się nie zorientował, że film to porażka i jakimś cudem uznał, to za dobry poradnik relacji damsko-męskich niech pamięta: NIGDY NIE ZABIERAJ KOBIECIE JEDZENIA.

b) Scena, w której siedzące obok mnie 3 koleżanki z branży kosmetycznej jak jeden mąż plasnęły face palma, aż czoło wyszło im potylicą. Współczułam im bardzo, bo już mnie scena bolała choć z kosmetyką mam mniej wspólnego niż miś polarny z sawanną. Chodzi o scenę, w której możemy przenieść się w czasie do lat 80-tych i dostrzec inspirację retro stylistyką. Możemy również zaobserwować idealną ilustrację na plakat reklamujący sianokosy na Podlasiu. Ana stojąc przy oknie z Krystianem klęczącym przy jej nogach, otrzymuje od operatora brzydkie rózgi. Ostry zoom na jej uda. Zarośnięte to to było, że golić kosiarką by rady nie dało bez potrójnej zmiany ostrzy. W lecie jej chłopak prawdopodobnie zgania ją z kanapy i dywanu, żeby nie zakłaczyła ich podczas wylinki. Mężczyźni w kinie na trzy-czte-ry przytulili swoje kobiety dziękując im, że codziennie okupują łazienkę, podczas gdy oni muszą sikać do zlewu w kuchni. Bo teraz już wiedzą co ich dama wtedy robi.

c) Scena, w której MacBook się psuje. And the Oscar for the best science fiction scene goes to (...)

3. Na ekranie główni aktorzy wykazywali między sobą chemię porywającą jak przy doświadczeniu z ziemniakiem i cukrem podczas Drzwi Otwartych pracowni chemicznej w gimnazjum.

4. Początkowo film miał mieścić się w kategorii niskobudżetowego, ale po zaobserwowaniu ile ołówków i szminki wpierdzieliła na planie Dakota, producenci musieli zastawić swoje domy na Karaibach i kolekcje figurek z Kinder Niespodzianki, aby móc ulokować kapitał w codzienne dostawy z drogerii i papierniczego na bufet dla aktorki. W ten sposób film awansował na wysokobudżetówkę. Aż dziw bierze, że przez to ciągłe gryzienie ust i wsysanie ich do wewnątrz, pod koniec filmu nie widzimy sceny, w której jej nadtrawione wargi wychodzą jej spomiędzy pośladków.

5. TO BREATH OR NOT TO BREATH : Za kasę zarobioną na "50 szept of Grey" Dakota prawdopodobnie zakupiła już 3 tiry inhalatorów i podarowała sobie długie wakacje w sanatorium w Ciechocinku. Bo serio laska chyba ma zaawansowaną astmę. Oglądając nie miałam pewności, czy zbiera jej się na wymioty, kichnięcie, czy nie wypluła piany po myciu zębów. A może wszystko na raz. Tylko to tłumaczyłoby CIĄGŁE SZEPTANIE. Wydawać by się mogło, że jedyne co aktorka posiada w aktorskim warsztacie uwodzenia, to zjadanie własnych ust, ołówków i szeptanie jakby była 6 latkiem ukrywającym się za piaskownicą przed chuliganami chcącymi zabrać mu pieniądze na obiad. Tak mi to szeptanie weszło na psychę, że po wyjściu z kina jeszcze pół godziny nie mogłam przestawić się na normalny sposób mówienia. Szept tu szept tam. Odbyłam tym samym najbardziej sekretne i ciut erotyczne kupowanie pomarańczy w całym moim doczesnym życiu, Gdy tak z moim półtora kilo owoców nachyliłam się nad ladą do kasjera i szepnęłam "Płatne zbliżeniowo".

6. Film skończyłby się 0,5h wcześniej gdyby wyciąć wszystkie sceny, w których Ana schodzi ze schodów, a Krystek gra na pianinie smutne melodie. Ile można. Czuję, że po zakończeniu zdjęć Dakota pojechała na mistrzostwa w biegu po schodach, a Jamie na konkurs Chopinowski.

7. Reżyserka za bardzo wzięła sobie do serca powszechną opinię, iż obecnie wiedz traktowany jest przez branżę filmową jako kompletny kretyn, który wyobraźni nie posiada i należy mu podać w ekranizacji totalnego gotowca i wyłożyć kwintesencję filmu wprost. Kawa na ławę. Korytko pod ryjek. I żeby broń Boże widz nie uruchomił zmysłów, domysłów i własnej kreatywności i interpretacji. No to koniec z tym. Pani Taylor-Johnson poruszona panującą opinią urządza swoisty happening i daje nam produkcję na pełnym kontraście. Przeciwstawność jak między koncertem Beyonce, a potupają u Gracjana Roztockiego. Nasza Pani Reżyser zamiast podstawiać widzowi wszystko, postanawia nie dawać mu nic. W filmie wieje taką nudą, że w kinie 3 pierwsze rzędy przewiało. Z tego wszystkiego widz stara się desperacko szukać smaczków w czymś co tych smaczków nie posiada. Prawdopodobnie z tego powodu, gdy nasza pierwszoplanowa bohaterka przedstawiała się komuś na ekranie, do mych uszu uparcie docierała tożsamość niejakiej Anal Steel.


Nie oczekiwałam wulgarnej formy ekranizacji, ale wysublimowanego przyciągania międzyludzkiego i błyskotliwego  ukazania seksualności jak najbardziej tak. Ale nie. A najbardziej erotyczny obraz towarzyszący wyjściu z kina to dziura. W budżecie. Proszę o minutę milczenia dla Bolesława Chrobrego zostawionego w kasie biletowej. Gdyby on wiedział za co ludzie nim płacą.


ALE NIEZMIENNIE
PEACE <3

 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Aj dżast łącz ju bi maj bejbe

     Jestem fanką miłości. Kibicem uczucia. Ambasadorką Fundacji Na Rzecz Łóżek Małżeńskich i Aktywistką w sprawie szerszych chodników by nie musieć chodzić gęsiego lecz ręka w rękę. A na widok księżyca w pełni moje pierwsze skojarzenia to nie wilkołaki i bolące stawy lecz myśl, że teraz jest czas wzmożonej płodności.
    Jestem też fanką kiczu. Stracić fortunę? Tylko na kauczukach z automatu na monety, albo na kupnie oświetlenia typu Lampka-Maryja Panna z brokatowym welonem i chodakami zmieniającymi kolor.
     Dlatego jako jedna z nielicznych singielek, okrutnie się cieszę na myśl o Walentynkach. Swoiste święto Miłości Kiczowatej. Nie we wszystkich przypadkach, bo rzecz jasna są pary dla których Walentynki specjalnego znaczenia nie mają, a są takie które będą je celebrować z pompą godną Cygańskiemu Weselu i to jeszcze branemu w dniu urodzin Pana Młodego. Dla mnie to jak pokaz stand-up'u. Dobry i za darmo. Czego chcieć więcej? (Tak tak wiem. Można chcieć dużo więcej. Biletem na Hawaje bym nie wzgardziła. Ewentualnie "Estellą toffie" z Biedry.). Wiem, że Walentynki to temat oklepany mocniej niż pupa trzynastolatka po powrocie rodziców z wywiadówki, ale głównie w aspekcie "to komercha!" oraz "kochać powinniśmy się codziennie, a nie raz do roku!". Nie będę więc maczać pióra w tym kałamarzu wypełnionym ludzką śliną z burd słownych pochodzących od stron "za" i "przeciw" Walentynkom. To co ja kocham i oglądam 14 lutego to standardowe typy walentynkowiczów przewijających się miłosnymi spadkami po ulicach. Bóg totalnie próbuje ogarnąć w niebie painta i na razie  lubuje się w "kopiuj" "wklej".







1. Marketingowe Lovelasy:

     Wszystko da się opchnąć pod natchnionym hasłem okraszonym dozą troski, wrażliwości oraz
wizerunkami grubych, nagich dzieci ze skrzydełkami i kołczanem. Kupidyny - Małe Le Golasy.
Reklama ze wszystkiego zrobi walentynkę. I tu wyróżniamy 2 typy.

1.a Standardowy Romantyk

      Wszystkie czekolady, misie i kwiatuszki - Odwieczny pakiet Standardowego Romantyka - różnią się w ten dzień tylko tym , że pluszowy , jak co dzień, miś, dostaje w łapy filcowane serce. A w tych bardziej bajeranckich, po naciśnięciu na gulę w żołądku, misio rzyga, mechanicznym głosem pięciolatka z paszczęką zalepioną ciągutkami, "AJ LAW JU". Moje ulubione egzemplarze, to te wymęczone przez tłumy spacerowiczów w alejkach sklepowych i już powoli zdychające, zbliżające się do swego niemego końca. A kiedy w końcu jakiś Standardowy Romantyk nabędzie takowy egzemplarz dla swojej Walentynki, partnerka po naciśnięciu pluszowego brzucholca, otrzyma od miśka już tylko wyplute astmatycznym zipnięciem "AJ..." po czym pluszak is dead. O ironio, jego ostatnie słowa idealnie podsumowują sytuację całej trójki: Miśka, Romantyka i Partnerki.


1.b Romantyk Niekonwencjonalny

     Punkt "a" ,to tylko płatek w tym całym walentynkowym łupieżu reklamy. Bo oprócz standardowych produktów, które popyt w Walentynki znajdą, bo są słodkie, urocze i słodkopierdzące, to mamy jeszcze do czynienia z małym universum wyrobów nijak romantycznych, które w TEN dzień również trzeba opchnąć. Jakoś. Ażeby Pan Producent mógł sobie banknotem załatać dziury w spodniach przetartych biedą. I tu już mamy takie perełki jak przekonywanie klienta, iż idealny wieczór we dwoje to schlanie się do nieprzytomności 'Geriavitem'. Nierozcieńczonym. Jak się bawić, to się bawić kielon wyjebać, z gwinta walić. Ok. To był strzał w 10, bo wybór giftu nie był prosty. Wcześniej tego dnia cudowna nachalność reklamowa, próbującą 'ulovenić' każdy towar, poprzez pierdyknięcie jej na billboard wraz z wizerunkiem roześmianej pary jadącej na tandemie i przepełnionym pasją hasłem typu: "Nie pozwól by coś zepsuło ten dzień" zaproponowała ci maść na hemoroidy. Nie kupiłeś. Nie wiedziałes czy dobrze robisz ryzykancie. Zasłużyłeś na nalepkę "Zuch" na twój nowy bidon-nierozlewnik, który prawdopodobnie dostałeś od swojej partnerki. W końcu swój pozna swego. I brawo za wybór podarku. Bo ah Matko Boska Reklamowa. Miej w opiece kiepskich piarowców, bo prosząc potencjalnego klienta w swym haśle o nie psucie sobie TEGO dnia, wkładają we własne anusy nieheblowany kijek, gdyż jedyne co może zepsuć potencjalnemu klientowi TEN dzień, to zakup ich maści dla swojej Walentynki.





2. Frank Sinatra Cię Kocha Skarbie

      Czyli typ "Kocham Cię Tak Bardzo, Że Puszczę Ci Piosenkę Kogoś Innego Dla Kogoś Innego." Ale to ja wcisnę "play". To dużo. Bo muszę zaangażować palec. A palec jest zmęczony od scrollowania YouTube'a w poszukiwaniu piosenki, która odda co do ciebie czuję. Najlepiej gdyby miała wplecione zdanie "Kocham Cię, ale nie chce mi się nagrać czegoś samemu. Mam nadzieję, że domyślisz się, że utożsamiam się z podmiotem lirycznym tej piosenki i zamienisz imię ukochanej/ukochanego, występującego w tekście, na swoje. Dzięki Skarbie.". Nie to, że mam coś do piosenek o miłości. Niech sobie leci w tle podczas romantycznego wieczorku/na dzwonku w telefonie/jako alarm przeciwpożarowy. Ale nie bezpośrednie wyznawanie miłości słowami Franka Sinatry, czy tekstem z "Kiedy Harry poznał Sally". Bo nieważne, że nie masz talentu do poetycznych porównań, czy barwnego traktowania o waszej miłości, wplątaniu w tekst francuskich słów, nazw ekskluzywnych szampanów i stolic świata. Już napisane na murze koło boiska Orlika w Wąchocku "Kocham Grażynę P." jest bardziej intymne i spersonalizowane niż tekst który każdy może sobie posłuchać na jutjubje.




3. Paro-Stadkiem w piękny rejs

     Pary zebrane do kupy i udające się stadnie na dąsing, klabing, drinking czy inny typ "-ing'u" gdzie można wspólnie ze swym "Misiem" "Żabcią" poosądzać, która para ma się najgorzej, która ma najwięcej prywatnych żarcików, który koleś jest pantoflarzem i upewnić się, że jesteście prawie najlepszą parą dostępną na rynku. Do tytułu "The best of" brakuje wam tylko stadka różnokulturowych, adoptowanych dzieci, pierwszej strony w popularnym tabloidzie, nazwy waszej pary złożonej z połączenia waszych imion, oraz mebli od projektanta a nie z Ikei.






4. Lamentujące Singielki

     Te wszystkie kobiecinki chlipiące w Walentynki nad zdjęciami swoich znajomych w związkach i z gilami kapiącymi na klawiaturę. Lamentujące, że spędzają 14 lutego bez pary i zapominające, że ten dzień nie różni sie od reszty ich żywota. Bezsensowny szloch. Wóz albo przewóz! Chlipać codziennie, albo wcale. Inaczej sensu nie widzę. Jedynie wymówkę od tego aby bez wyrzutów
napchać się lodami i winem. I okazję do powzdychania nad wizerunkiem Zacharego Quinto oraz ubolewania, iż ów mężczyzna ze swym przystojnym obliczem jest wprost proporcjonalny do swgo homoseksualizmu. Bo gdyby nie to że Zachary woli randki typu wspólne odbudowywanie tęczy na Placu Zbawiciela, niż kupowanie staników w Intismimisminininimi, to na pewno bylibyście razem. I tylko jego orientacja stoi na przeszkodzie waszemu wspólnemu życiu, domu z ogródkiem warzywnym i psem imieniem "Forever Together". No bo przecież nie chodzi o twój brak charakteru,
50 kg nadwagi wychodowanej na lodach z cookie dough z Lidla, a także namiętności oraz charyzmie kukurydzy z puszki.






I MÓJ UKOCHANY TYP <3

5. Gimbazowe Love

       Początkujące parki gimnazjalne, ze standardowym pakietem McDonald + kino. W owefastfoodziarni, panoramicznym rozmachem rozpościera się jedna sceneria walentynkowa. Jeśli jesteś wojującym veganem, kąpiącym się co wieczór w hummusie wraz z gromadką prosiąt uratowaną z pobliskiej rzeźni i nie możesz ścierpnąć widoku takich miejsc jak Mc, warto byś dostrzegł, że oprócz miażdżycy u czterolatków, barbarzyńskich katuszy zwierząt i przegonienia Muzeum Narodowego w statystykach "miejsc odwiedzanych przez wycieczki szkolne" , owa korporacja uczyniła ciut dobra zrzeszając grono początkujących parek gimnazjalnych, oferując podziwianie szerokiego spektrum zachowań mnie osobiście wyrywających kiszki z bebechów ze śmiechu.
Rozpustność cool-kids, gdy tak patrząc sobie w oczy nad wziętym na spółę shake'iem waniliowym z wetkniętymi do niego dwoma rurkami, dziewczyna stara się uwieść chłopaka. Wyciąga w tym celu, ostrym zgrzytem plastiku, rurkę z kubka (tak zwane Preludium Szatana ;____; FUJ DŹWIĘK) i nucąc "My milkshake brings All the boys to the yard" Kelis, próbuje równocześnie zlizać uwodzicielsko z rurki resztki shake'a. Kończy się to na pospiesznym wsiorbywaniu w siebie roztapiającego się napoju, by nie kapnął na jej nową koszulkę z wizerunkiem Taylor Swift. Po skończonym obiadku dziewczyna napomyka, że jeszcze tylko skoczy do łazienki. Na takie wyznanie rezolutny chłopak, o bystrym poczuciu humoru, sepleniąc z powodu kolejno: brain freeze, pryszcza nad wargą i porządnia - rzuca szybką ripostę w stronę swojej Bae "a mogę iść z Tobą?". Próbuje jednocześnie mrugnąć figlarnie jednym okiem, lecz mu nie wychodzi. Kończy się to zaciśnięciem obu powiek, co w połączeniu ze zdaniem wypowiedzianym, daje efekt jakby go ostro klocek cisnął i jeśli zaraz się nie uda "na stronę", dziecko przy stoliku za nim już nigdy nie zamarzy o kąpieli w czekoladzie, a "Willy Wonka" przestanie być dla niego kinem familijnym, a stanie się dramatem obyczajowym.





Podsumowując - W Walentynki kocham Walentynki! <3

PEACE

niedziela, 11 stycznia 2015

Kiedy poGOODa zmienia się w POOgodę

   
    Znasz ten stan, kiedy między normalne myśli o kotkach, pieskach, kotletach i ZUS`ie , mózg zaczyna wplatać myśli "kuźwa, ale piździ" oraz "alebym spać..."?
    Kiedy na ulicy, podczas zapinania guzików, podnoszenia z ziemi pieniążka, lub innych czynności manualnych angażujących do roboty zamarznięte paliczki, wyglądasz jak dżdżownica po trzykrotnym wylewie?
    Kiedy twoja twarz tężeje z zimna, a chcąc się odezwać na dworze brzmisz jak hiphopowiec z Brooklynu, który ma paszczękę wypełnioną gumą do żucia?
    Kiedy zaglądając rano do szafy, cicho szepczesz "walić to" i uszykowaną wcześniej bluzeczkę, z dekoltem do kostek, upychasz w tę część garderoby, w której głucho i ciemno niczym w głowie dorastającego nastolatka. O tej porze roku jest ci ona potrzebna jak rybie ręcznik. W zamian wyciągasz na honorowe miejsce, stertę tak zwanych "Dziewiczych Swetrów". Nie ma co długo rozkminiać skąd nazwa. Prosto z mostu - nosząc te swetry na wieki pozostaniesz dziewicą. Nikt cię w nich nie ruszy. Gwałciciel  z Jaworzna nawet rulonem z wyroku sądowego nie tknie. Wyglądasz w nich jak pasterz targający na ramionach zagubioną owcę, której szukał bez przerwy przez tydzień. Ale jest ci ciepło. Przytulnie. Wytwarzasz w nim swoją faunę, florę i ekosystem. Możesz więc zlewać na to co myślą obserwatorzy o twoim swetrze. Wytworzyłaś swój własny świat w tej kupie wełny. Nie wiesz co w nim żyje. Frytki przyczepione do rękawa, ratlerek sąsiada wplątany między skłębioną włóczkę na plecach, Nemo i piąta klepka. Jeśli więc ktoś krytykuje twój sweter, to po prostu zbliż się do tego kogoś, a twoje odzienie pochłonie go na wieki. (Przy tym punkcie polecam wyciągnąć ręce z rękawów do wnętrza swetra i zawiązać go na "kaftan bezpieczeństwa". No milej się nie da czuć. Polecam - Kinga Matuszkiewicz).
      Kiedy słowo żyletka kojarzy ci się bardziej z subkulturą emo i ich pierwszymi, nieśmiałymi próbami samobójczymi, niż z maszyną odwłośniającą.
      Kiedy zaczynasz sukcesywnie wrzucać kieszonkowe do słoja z napisem "naTRIPki" by wkrótce spie*dolić na południe. I nieważne, że środków wystarczy tylko na dojazd do Sosnowca. Liczy się zamysł i chęć zmiany swego zimnego losu.
      Kiedy chce ci się siku, ale nie możesz zrobić, bo ci zamarzł mocz w pęcherzu.
      Kiedy dzieci zaraz po porodzie, próbują wspiąć się po pępowinie z powrotem do łona matki, bo tu na zewnątrz zimno.
      Kiedy dochodzi do punktu krytycznego, w którym zamiast chadzać na domówki ty urządzasz je U SIEBIE nie bacząc już na "dayafterowe" prawdopodobne szkody materialne, moralne i zapachowe swego mieszkania.
      I kiedy skrupulatnie zaczynasz studiować swe drzewo genealogiczne w poszukiwaniu przodka który był innego gatunku. A konkretnie niedźwiedzia. Bo wiesz, że twoja niepohamowana chęć naprzemiennie - jedzenia, drzemki i morderstwa tych którzy zakłócają twój spokój, musi mieć podłoże genetyczne. Przestudiowałaś. I co? I portfel studenta, że tak się wyrażę. Nic. Pustka. Po prostu nadeszła zima. A z nią  ZIMOWA CHANDRA ZNANA JAKO "ZOSTAWCIE MNIE WSZYSCY KU*WA, DAJCIE MI KAKAŁKO I SZCZENIACZKI"


   
        Wygląda na to, że Pani Elżbieta Bieńkowska awansowała na mentora i mędrca, gdyż obwieszcza światu prawy żywe. Taki mamy klimat. I już. Co teraz? Wiem co nie. NIE HIBERNUJ!
Brak mobilizacji do działania i świadomość własnego poddania się paru kleksom brudnego śniegu i szarej mgiełce, doprowadzi tylko do wewnętrznej frustracji i wrzaśnięcia na staruszkę w piekarni "Szybciej kupuj Pani te chałkę, albo idź żeż kazać wnuczętom kapcie włożyć!". Doprowadź się do stanu równowagi. Uświadom sobie co ci nie odpowiada i to napraw. Jako  Matka Opiekunka Blogerowska pozwolę sobie poudawać teraz, że znam życie i sącząc Earl Grey będę dawała porady jak żyć i przetrwać okres pizgawicy i niechciejstwa.

  1. Zabrzmi to tak banalnie, że aż sama mam ochotę rzygnąć moim rozgrzewającym kremem dyniowo-imbirowym na ekran, a potem jeszcze zbiczować się po pupie zwiniętym w rulon plakatem Justina Biebera. "No ale o co ch(ł)odzi?". Otóż - UŚMIECHAJ SIĘ DO LUDZI. Ja wiem, że to trąci poradą z optymistycznie pierdzącego magazynu typu "W sumie mam cię czytelniku w dupie, chcę tylko żebyś kupił kozaki prezentowane na stronie 32 i żebyś zazdrościł tej pani z okładki uprawiającej jogę na szczycie góry o wschodzie słońca". Z tą różnicą, że te magazyny twierdzą, że samo rozdziawienie japy siłą, do uśmiechu, zmieni świat. Że naprawi, kuźwa, dziurę ozonową. Że sprawi, że rozdawane w kinach okulary 3D przestaną być upierdolone. I że jeżeli będziesz uśmiechać się wystarczająco szeroko, to kąciki twoich ust wraz z resztkami jedzenia na nich, dotrą aż do Afryki i nakarmią głodne dzieci. Nie. Taki wymuszony uśmiech gówno zmieni. A może nawet i gówna nie. Uśmiech ma być skutkiem, nie przyczyną. Zmuszanie się do uśmiechu jest smutne. W tym punkcie chodzi o to, żebyś znalazł co powoduje u ciebie skok endorfin niczym Serhij Bubka na tyczce. I rób to jak najczęściej. Da ci to kopa jak Double Espresso z Red Bullem, cukrem i szczyptą świeżego extasy. (To się tyczy, tylko ludzi posiadających zdrowe hobby. Jeśli twoją pasją jest chowanie inhalatorów astmatykom, albo doprowadzanie dzieci do płaczu - odpuść sobie.)

2. Nie rezygnuj z wychodzenia z domu z powodu pogody. To najgłupsze na co wpadł człowiek od czasu wymyślenia zapachowego papieru toaletowego. Przez tą ludzką rozmemłazację spowodowaną odrobiną wody, błota i wiatru, dochodzę do wniosku, że jeżeli kiedykolwiek Polacy wkurzą Skandynawów, to mamy przesrane jak toi toi`e na Woodstocku. W razie wojny w zimie, prezydent wyśle maila do wroga o treści "Dobra chłopaki. Bierzcie kraj, ale zostawcie kalosze i majtki z froty."
     Jeśli jest ci nieprzyjemnie, zimno i nieprzytulnie - zrób to co ja. ZAOPATRZ SIĘ W TERMOFOR i wychodząc z domu wkładaj go na brzuszek pod płaszcz. Gwarantuję i przysięgam na ostatni kawałek ciasta, że będziesz mruczeć z milutkości i ciepełka, idąc w samym sercu sraczki pogodowej.

3. ZJEDZ PYSZNIE. Niech ci brzunio śpiewa sutrę ser(c)a, a radosne bekanie niech się z wdziękiem i hałasem wydobywa z twego ciała i niech je z echem niesie wiatr. Parafrazując Pokahontaz - Zanurzmy się w te skarby niezjedzone. Wiem, że w wielu głowach "pyszne jedzenie" = "fryty w sosie z cholesterolu i 15 kotletów z paznokci z Kejefsi", ale spróbuj zadbać o swój organizm. Ciało jest jednością. Jeśli w aorcie płynie syf - to i w umyśle jest. Bo kto o zdrowej głowie, świadomie się zaśmieca niczym trybuny po rozgrywkach Małej Ligi w Zacipkach Śląskich?  Człowiek słaby i niemyślący. Szanuj się, a będziesz szanowany.
     Jeśli gotować nie lubisz, lub tak jak ja, bardzo się starasz, ale posiadasz skupienie fretki na LSD i przypalasz wodę, a pies sąsiadów dostaje zapaści kiedy tylko wyniucha twoje kulinarne mikstury - poproś kogoś o wspólne gotowanie.

4. NIE POPADAJ W RUTYNĘ! W sumie w tym punkcie wyrażam się bardzo subiektywnie, bo życiowym celem, niektórych osób mi znanych, jest wymodlenie 10 paciorkami dziennie, stabilizacji życiowej i nadzieja, że nic ich w życiu nie zaskoczy. Szanuję to, ale nie podzielam upodobań. Dla mnie rutyna, przewidywalność i ciągły porządek są gorsze od śmierci, czy ściągania filmu 40 godzin po czym okazania się, że pobrałaś go z czeskim lektorem i fińskimi napisami. Nie stawaj się maszyną zaprogramowaną na każdy dzień tak samo. Jeśli na twojej 5 miejscowej kanapie, tylko jedno miejsce jest wytarte i wgłębione na kształt twojego tyłka, to znaczy, że już ostro swoje ciało wyuczyłeś do robienia czegoś na jeden sposób. Przesiądź się i odprogramuj. Próbuj nowych rzeczy.

5. INSPIRUJ SIĘ. Spróbuj zrobić coś samemu i nie oczekuj aprobaty z zewnątrz. Rób to od siebie dla siebie. Nie czekaj na poklepanie po pleckach przez innych. Samemu się poklep i jeszcze pocałuj w łapkę. Jeśli potrafisz robić sobie dobrze własną aprobatą, to wpadasz w swoją samonapędzającą się machinę szczęścia. Na swoim przykładzie powiem, że kiedy zrobiłam siostrze obrzydliwie brzydką świecę na urodziny, byłam z siebie mega dumna. W życiu tak kuchni nie upie*doliłam, w życiu nie czułam się tak artystycznie i w życiu nie czułam się tak uodporniona na słodkopierdzące panienki. Po obejrzeniu miliona tutoriali DIY na youtube z przesłodzonymi dziewczątkami opisującymi mi jak mogę zrobić z gówna helikopter i ze stearyny świecę, dostałam znieczulicy. A dodatkowo sprawiłam, że mój pokoik stał się przytulniejszy przez przyozdobienie gołych ścian wydrukowanymi print screenami owych dziewcząt z domalowanym burito na czole.

6. NIE SPINAJ DUPY. Tu chyba nic nie trzeba tłumaczyć. Po prostu jeśli widzisz, że twój stolec jest sprasowany na kalkę, to znaczy, że spinasz dupę i może czas poluzować poślady i zastanowić się, czy serio masz powody.


Tymi sześcioma punktami mówię Państwu Dankeschön i żegnam się serdecznie :)








PEACE <3