środa, 17 grudnia 2014

MAMO! UZBIERAŁAM NA PORSCHE!


     
           W życiu każdego rozrzutnego studenta, nadchodzi taki moment, w którym robiąc wypaśne zakupy w sklepie osiedlowym, albo w delikatesach Alma bez karty stałego klienta i bez zbierania punktów (no bo YOLO) dochodzisz do kasy z koszem wypełnionym pomelo, kawiorem, quinoą i browarem niepasteryzowanym, niefiltrowanym i z pewnością nielechem, kładziesz produkty na taśmę, która powolutku przesuwa twój przyszły wkład burżuajskiego, szczęśliwego brzucha, w stronę Pani kasjerki z plakietką "Uczę się". Jeszcze nie wiesz, ale za chwilę to ty otrzymasz od niej niezłą lekcję. Pomelo powolutku toczy się w stronę Pani, odbijając co jakiś czas od swojej nawoskowanej skórki, światła jarzeniówki nad kasą. Po chwili rozlega się "bip" i pomelo turla się już po drugiej stronie kasy wprost do twojej papierowej, organicznej torby, co ją wziąłeś za dopłatą. A właściwie trzy, bo co z tego, że chcesz ocalić świat i małe murzynki, które pedałują w Afryce na rowerkach stacjonarnych podłączonych do maszyny kondensującej prąd dla ich wioski, skoro te eco-torby rozrywają się już pod naciskiem włożonej do niej paczki chusteczek. Reszta spożywczych przyjaciół Pana Pomelo dołącza po paru "bipach" do jego salonu w torbie. Siedzą już razem, ocierając się o siebie w tej spożywczej orgietce. Teraz tylko musisz tym sprawnym dystyngowanym ruchem, jeszcze nie trzęsącym się od wpływu Szato Bordo Frąse beczkowanego przez samego Napoleona, podać Pani "Kurde-Nabiłam-Masło-Dwa-Razy-Ale-Nie-Wiem-Jak-Wycofać-To-Zostawię-Może-Nie-Się-Nie-Skapnie" swoją kartę płatniczą z limitem ustalonym przez tatę i ubrudzoną troszkę pomadką od pocałunku narzeczonej.
Podajesz i zerkając hipnotyzującym wzrokiem spod swego kaszkietu z second handu z naszytym przez ciocię logo Larpha Laurena, dorzucasz "Zbliżeniowo proszę". Bo co się będziesz certolił z PIN`em. Za długi jest. W końcu na PIN ustawiłeś sobie równowartość środków na koncie twojego przyjaciela Donalda Trumpa. Zmęczysz się wklepując go. Z myśli o tym czy lepiej kupić papier toaletowy czy wychodzić na kupkę do tej płatnej toalety za domem, wyrywa cię głos Pani Kasjerki:

- Przepraszam Pana, ale transakcja została odrzucona.

Ze spokojem kota nafaszerowanego lekami w Sylwestra, każesz Panience spróbować jeszcze raz bo "to niemożliwe"

- Proszę Pana, transakcję ponownie odrzucono. Zapłaci Pan gotówką?

Ale ty nie masz gotówki. Jakbyś miał nosić taki ciężki bilon ze sobą to byś nie potrzebował platynowej karty na siłownię. Zamiast hantli wyciskałbyś swój portfel. Co teraz? Jąkając się wyjaśniasz, że w takim razie nie zrobisz tu zakupów i że skoro Pani się uczy to przede wszystkim powinna się nauczyć jak przyjmować płatność kartą. Burczysz pod nosem i wychodzisz ze sklepu strzelając obcasami i ocierając łzy spowodowane nieudolnością narodu, sztabką złota. Później wyciągasz telefon by zadzwonić do taty i poskarżyć się za życie i poprosić stanowczo czy mógłby wyjaśnić sprawę w banku. Rozłączasz się zimnym Orewułaaa Ojcze i siadasz z fochem na ławce w galerii handlowej, robiąc odstęp między sobą a resztą osób na ławce. Nie chcesz wymieszać warstw społecznych. Po chwili rozlega się twój dzwonek w telefonie. Libretto Henri Meilhaca. Odbierasz. Następne co pamiętasz to jak ta niższa warstwa społeczna z wspólnej ławki, zbiera twoje złote zęby z posadzki, które roztrzaskały się, gdy opadła ci szczęka. To dzwonił tata. Przekroczyłeś limit na koncie. A to był dopiero piąty dzień miesiąca.


       

          W ciężkim szoku jesteś jeszcze parę dni, z których pamiętasz tylko, że bezdomni proponowali ci jedzenie, a co sympatyczniejsi ludzie chorzy na autyzm, próbowali cię zmusić byś spojrzał im w oczy, chcąc nawiązać z tobą kontakt. Podobno dzwoniłeś z pożyczonego telefonu na infolinię banku i obrzucałeś ich automatyczną sekretarkę francuskimi bluzgami. Z racji, że nie znasz ich zbyt wiele, to po przejechaniu listy bluzgów nie chcąc się rozłączać, przechodziłeś po prostu do recytowania poezji po niemiecku. Kiedy byłeś już w ostatecznej fazie rozpaczy i miałeś już dostęp do własnych myśli i chęć działania. Jednakże niezbyt racjonalnej. Bo sam nie wiesz skąd ci to przyszło do głowy. Obudziłeś się rano na ciężkim kacu, a w okół widziałeś tylko puste opakowanie po żarciu na wynos z logo "Baru Mlecznego Schabik" i o zgrozo, puste butelki po "Lechu". Ale to nie było najgorsze. Przed tobą na stole, pośród łez i plam po zupkach w proszku i tępego noża kuchennego pożyczonego od sąsiada na wypadek odwagi do popełnienia samobójstwa, leżała LISTA "JAK SKUTECZNIE OSZCZĘDZAĆ". Początkowo bijesz się z myślami i rozglądasz się, kto mógł to podrzucić. Jak coś takiego znalazło się w twoim mieszkaniu pod plakatem z wizerunkiem Billa Gates`a? To nie mogłeś byś ty! To nie mogłeś być ty! To nie mogłeś...i w tym momencie dostrzegasz na swej dłoni smugi atramentu. Tego samego, którego użyto do napisania LISTY. Nie masz już siły na dalszą walkę. Czujesz się jak Francuzi na początku bitwy. Już nic nie jest ważne. Godności już nie masz. Pieniędzy, by ją sobie kupić, też nie. Pustymi oczyma patrzysz na efekt twej niekontrolowanej żałoby. Powoli głaszczesz wzrokiem smutnym wzrokiem zapisane kartki A4, niczym maturzysta profilu humanistycznego maturę z matmy. Mrugasz ołowianymi powiekami i zaczynasz czytać.

                                                  JAK SKUTECZNIE OSZCZĘDZAĆ
                (przed przeczytaniem należy wyciągnąć kij z tyłka i wyzbyć się przyzwoitości)

1. 
Chowaj przed gośćmi papier toaletowy.
2. Staraj się nie korzystać z toalety w domu. Jeśli nie możesz wytrzymać, nie spuszczaj wody. Poczekaj aż toaleta się zapełni. Opcja dodatkowa - załatwiaj się w plastikowe torby i wyrzucaj. Do kontenera na ulicy, żeby nie marnować worków na śmieci w domu.
3. Weź torebkę herbaty i czajnik na uniwersytet i rób herbatę tam. Staraj się ograniczać używanie prądu w domu.
4. Weź słoik do toalety na stacji benzynowej i napełnij go mydłem z dozownika.
5. Trzymaj w domu kurę i koguta, by dożywotnio zaoszczędzić na jajach i na bateriach do budzika. Tu masz pakiet budząco-śniadaniowy za free.
6. Zaprzyjaźnij się z romantyczną atmosferą. Zawsze. Wszędzie. Używaj świec zamiast oświetlenia elektrycznego.
7. Zaoferuj sąsiadom pomoc przy czyszczeniu łazienki. Podczas mycia wanny weź kąpiel.
8. Kolekcjonuj do pudełka darmowe przekąski ze stoisk do degustacji w marketach itp.
9. Używaj serwetek z restauracji zamiast chusteczek higienicznych.
10. Wyjeżdżając z hotelu, wykręcaj z pokoju działające żarówki. Zapłaciłeś za to.
11. Rób pranie w pralkach znajomych, gdy jesteś na domówce.
12. Ładuj swojego laptopa/komórkę itp. na uniwersytecie lub w miejscach publicznych.
13. Poproś wykładowcę na uniwersytecie o dodatkowe kserówki z zadaniami. Na odwrocie masz czystą stronę do własnych notatek (np. do listy jak skutecznie oszczędzać)
14. W restauracji wrzuć potłuczone szkło do swojej porcji by nie płacić.
15. Łap chleb w locie, gdy ktoś karmi gołębie.
16. Zakradnij się do kuchni w dużej restauracji udając, że pracujesz tam pierwszy dzień. Najedz się.
17. Zamkniętą na kłódkę lodówkę podłącz do gniazdka na korytarzu w swoim bloku. Oszczędzaj prąd  mieszkania.
18. Zamiast płacić za taxówkę, zamów pizzę z darmową dostawą do domu. Zabierz się z dostawcą.
19. Zamiast kupować kosmetyki, używaj testerów w drogerii (perfumy, lakiery do paznokci, tusz do rzęs, krem do rąk itp.)
20. Hoduj własne warzywa i owoce.
21. Kolekcjonuj saszetki z cukrem, które dodają do kawy i herbaty w barach/restauracjach itp.
22. Brudne naczynia bierz do toalety w galerii handlowej i myj je tam.
23. Udawaj, że właśnie dostałaś okres i nie masz podpasek. Kolekcjonuj otrzymane na "poratowanie" podpaski.
24. Wytrenuj swojego kota by korzystał z toalety i oszczędź na żwirku do kuwety.
25. Przejdź na islam, zasłaniaj twarz i oszczędź na makijażu.
26. Bądź prymusem i ukończ szkołę szybciej awansując do wyższych klas. Oszczędzisz na dojazdach do szkoły za parę lat i na zeszytach.
27. Kupuj ciuchy tylko z nylonu/elastanu. Będą rozciągać się wraz z twoim wrostem i szerokością przez wiele lat.
28. Rób zakupy w pośpiechu. Zapomnisz o połowie rzeczy.
29. Obetnij włosy i oszczędź na szamponie.
30. Schudnij i oszczędź na żelu pod prysznic.
31. W zimie trzymaj żywność na dworze. Odłącz lodówkę od zasilania.
32. Zostań mnichem. Tam głodówka nazywana jest jogą i wzmacnianiem ducha, a nie biedą.
33. Opublikuj LISTĘ SKUTECZNEGO OSZCZĘDZANIA jako tutorial na youtubie lub na blogu by zarobić na sposobach na oszczędzanie. Porób fałszywe konta w necie i nabijaj oglądalność.



PEACE <3



piątek, 12 grudnia 2014

WŁAJASZ WŁAJASZ GDZIE SIĘ SZLAJASZ

      Marię zamówiłam przez internet. Jedna z takich przesyłek typu "raz wysłałeś sms`a, ale zwrotnych otrzymałeś srylion". Z tym, że zwykle jest to przyjemne jak drapanie się papierem ściernym po oku i na dane sms`y nie odpowiadasz, tylko wyciągasz kartę z telefonu, przyklejasz silikonem do kamienia, laminujesz, zapisujesz się na siłownie i pakujesz masę w łapy, wynajmujesz łódkę, sam wiosłujesz przez 3 dni na bezkres mórz, wrzucasz kamień i zawracasz A tym razem ja odpisywałam bardzo chętnie. Właściwie nie wiem czemu. Biorąc sprawę tak, jak spraw brać nie lubię, czyli czysto logicznie - Maria  w zależności od poziomu empatii w niej zawartej powinna albo:
a) Niezwłocznie zrobić print screena pytania, które wystawiłam w internecie i wysłać do moich rodziców z dopiskiem "proszę córkę monitorować, bo może sprosić na siebie wąsatego Janusza lat 60 hobbystę-kolekcjonera siekier"
b) Niezwłocznie wyłączyć stronę magicznym krzyżykiem w prawym górnym rogu ekranu.
Z tym, że Maria logicznie myśleć również nie lubiła. Zbyt niezależna była na to jak "zachowywać się powinno" i na postawione przeze mnie w internecie pytanie "Witam. Szukam towarzysza podróży na miesięczny wolontariat przy opiece nad słoniami w Tajlandii. Do ogarniania polskich spraw i wspólnej tęsknoty za pierogiem i by wspierać się wzajemnie w razie duru brzusznego. Fajnie by było jakbyś był zabawny i lubił drapać po pleckach w czasie długiej podróży. Pozdrawiam serdecznie." odpowiedziała. Treść może nie była dokładnie toczka w toczkę, aczkolwiek przesłanie niosła mniej więcej to samo. Jako, że dziewczyna otwarta, Maria zgłasza się do mnie następnego dnia treścią tak rozsądną iż większość polskiej starszyzny po odczytaniu jej w tygodniku "Życie naszych parafian, w które wścibię nosa" padłoby na zawał lub zakrztusiło się właśnie przełykanym rosółkiem. Mianowicie Maria w wiadomości zwrotniej naskrobała mi po krótce entuzjastyczną wizję nas dwóch, obcych sobie osób, na drugiej półkuli skrobiące z zapałem zadki słoni z brudu. Zapewniła mnie również, że nie nazywa się Roman i nie ma lat 55. Nie ma również chorób zakaźnych. Mnie to wystarczyło. Zaakceptowałam Marię. Wygrała przetarg na towarzyszkę i już po miesiącu miałyśmy okazję zobaczyć się po raz pierwszy na lotnisku w Warszawie. W okół Okęcie, w mym serduszku przejęcie. Stoję wśród zgromadzonych rodzin, rodzin z dziećmi i samych dzieci co się pogubiły i błąkają się teraz po terminalu jak dziecięcia wyjęte z fabuły "Kevin sam w Nowym Yorku". Rozglądam się za Marią. Kręcę głową tak, że przez kolejne dni męczą mnie jeszcze zakwasy w karku. Oceniam, kto ze zgromadzonych na Marię się nadaje. Jestem wybredna. Oczekiwań dotyczących mojej towarzyszki nikt nie spełnia. Po chwili zaczynam się jednak niepokoić i zaniżam swoje kryteria. Panienka, którą minutę wcześniej wyrzuciłam z kręgu "być może Maria" wskakuje na dziką kartę z powrotem na listę wyborczą. Wciągam telefon i wykręcam numer mojej towarzyszki. Jednocześnie rozglądam się po terminalu kto podniesie słuchawkę. Strzygę oczkami na prawo i lewo jak znerwicowany spaniel z biegunką szukający miejsca na kupkę. W słuchawce sygnał. Na moich ustach pojawia się uśmiech, bo Maria właśnie zyskała kolejne punkty. ŻADNEGO GRANIA NA CZEKANIE! Nic mi nie wymiotuje szumiącym pop-rockiem w moje spanielowate uszy. Dobrze. Będziemy miały o czym z Marią rozmawiać jak coś. Nienawiść do pioseneczek w słuchawce o jakości dźwięku powodującego spazmy i płacz u adiofilów. Dobra, fajnie, że temat z Marią będzie, ale przydałoby się gdyby się zjawiła. W okół nikt nie sięga po telefon. No nic. W sumie jeszcze 3 minuty do umówionego spotkania. Szczęśliwi czasu nie liczą, ale spóźnieni na samolot rzadko szczęśliwi bywają. Nadam walizki, podciągnę spodnie, siknę sobie i pochodzę po ekskluzywnych sklepach bezcłowych pomierzyć szaliczki marki "Nosisz na sobie równowartość 13 kontenerów dla uchodźców z Kazachstanu" oraz popryskać sobie nadgarstek perfumami męskimi i damskimi by wyniuchać jaki zapach nosiłby perfum dla transwestyty.
       Kieruję się do bramki odprawowej. Moja limonkowa walizka wystukuje kołami idealny rytm do piosenki, którą mam w głowie. "Voyage, Voyage"nucę sobie stawiając walizę na wagę. Pani za biurkie się uśmiecha. Odwzajemniam uśmiech, a w głowie refren - " Włajasz włajasz! Plua lua kła la nła". W głowie wydzieram się solidniej niż wschodząca gwiazda wiejskiego chóru kościelnego. Pani Lotniskowa tymczasem wciąż wyszczerzona tak, że kącikami ust przetrąca lampy na suficie, przykleja na mój dobytek nalepkę koszerności i prawilności po czym posyła ją w świat na taśmie. Odbieram od Pani Radosnej swój paszport walcząc jednocześnie z kolejną zwrotką "Włajasz włajasz" i chęcią wskoczenia na taśmę przewozową coby i mnie przewiozła. Ale koniec końców błędnie postanawiając zachować głupią godność, żegnam się, odwracam do wyjścia w swych podróżniczych czarnych dresach, robię parę kroków i...nagle moje oczy wyskakują mi z oczodołów jakby mnie ktoś pinezką w dupsko dźgnął. Kurde. W mózg mnie ktoś dźgnąć powinien! Moment, w którym uświadamiam sobie, że w posłanej właśnie walizie w kierunku zwanym "W Pizdu" były wszystkie moje pieniądze i dokumenty. Choć słowa na głos nie powiedziałam, byłam przekonana, że na mojej twarzy ludzie w okół mogą wyczytać co właśnie zrobiłam i cóż to za nierozważne dziewcze ze mnie. Pięknie. Pierwsze 2 minuty podróży, a ja już zostaję bez pieniędzy, ubezpieczenia i telefonu antypsujnego. Ok. Przynajmniej nie jestem na tyle głupia żeby wciąż trwać z rozdziawioną gębą na środku lotniska i czekać aż mi Dobra Wróżka Lotniskowska magicznym pyłem upierdzieli walizę i przyniesie na swoim powodzie z jednorożców. Ruszam w stronę Pani Radosnej wartko jak nowa Honda szybsza niż wygląda. Próbuję zachować spokój na twarzy i ciele, co przy obecnej sraczce w głowie skutkuje wyrazem twarzy jakbym nieświeżego serdla zjadła, albo miała drapiący kłębek włóczki w majtach. Nieważne. Patrzę Radosnej w oczy. Hipnotajzing gaping. Prostuję się żeby okazać dominację jako klientka lini lotniczych i pośrednia żywicielka jej rodziny.Wypinam klatę na Burnejkę. Nie zraża mnie to, że wyglądam bardziej jak wątły koleś z przepukliną. Wspinam się na palce. Ramiona rozrzucam na boki jakbym telewizory niosła. Otwieram paszczękę i pewnym siebie jąkającym piskiem wydobywam z siebie wytłumaczenie zaistniałej sprawy. Mój psi pisk niepokoi kota zamkniętego w wytwornej klatko-kuwecie przy bagażu starszej pani. Niepokoi też Panią (JużNie)Radosną. Mówi, że musi się z kimś skontaktować. Podnosi słuchawkę, a ja wyczekuję jej zdania powitalnego do osoby po drugiej stronie łącza - "Dzień dobry. Wydział Do Spraw Debilizmu? Mamy nagły wypadek.". Nic takiego ku mojemu zaskoczeniu nie ma miejsca. Pani Lotniskowa odzywa się standardowym "Dzień dobry" a dalej rozmowa toczy się lotniskowym slangiem, który jest znany tylko w kręgu wtajemniczonych. Ja do wtajemniczonych nie należę, choć rozmowa toczy się w okół mnie. Mimo to nie chcę wyglądać jakby sprawa mi zwisała i aby nie tkwić jak kołek, potakuję energicznie ruchem głowy mającym wyrazić "wszystko rozumiem, jest jak pani mówi, świetnie się pani spisuje, piękny ma pani sweterek". Po kilku minutach rozmowa się kończy, a Pani (ZPowrotem)Radosna obwieszcza że zaraz po mnie przyjdą. Ponownie kiwam głową udając, że oczywiście spodziewałam się tych "Nich" i że doskonale wiem kim "Oni" są. I chcąc wyglądać profesjonalnie kryjąc się za tą "wiedzą" nie jestem pewna, czy właśnie nie utwierdziłam babki w swym debilizmie. Bo skoro wiem kto po mnie przyjdzie i potakuję głową ze zrozumieniem, oznacza to ni mniej ni więcej, że już nie po raz pierwszy zostawiam całą swoją tożsamość upchniętą między majtki i skarpety w bagażu poza zasięgiem mojego wzroku. Po chwili zjawia się Pan Mundurowy obwieszony słuchawkami, z których co chwila wydobywają się tajemnicze hasła: "Dwójka sprawdzona." , "Łącznik, terminal czysty", "Wezwanie do Kwarantanny" ,"Okoń z warzywami lekko przesolony", "Założ szalik Roman bo się zaziębisz". To ważna persona tutaj mniemam sobie po cichu. Każe mi iść za sobą. Nie musiał mówić. I tak bym poszła. Męsko opiekuńczy typ, to typ ten optymalny za którym kobiece nogi idą machinalnie. Prowadzi mnie w dół budynku. Im niżej tym coraz mniej ludzi. Powoli szmery i rozmowy ustają. Na podziemnym poziomie mija nas już tylko rodzina romska (?!) z ochroną. Idziemy z Panem Mundurowym dalej, tam gdzie nawet Roma jeszcze nie było. Stajemy na wprost drzwi "Tylko dla osób upoważnionych". Jest tajnie, nie powiem, że nie. Czuję dreszczyk, bo Pan Mundurowy pogania mnie przed sobą i przechodzimy przez drzwi. Najwyraźniej należę do "upoważnionych" i czuję się ważna. W hangarze zastajemy wielkie paczki pooblepiane różnymi pieczątkami. Na końcu hangru wątłe światło pada na ślimaczącą się taśme. A na niej? Mój limonkowy skarb! Mój dobytek. Cieszę się niemiłosiernie, ale nie chcę psuć chwili, więc trzymam swoją ekscytację na wodzy niczym rozpuszczona nastolatka na widok kucyka, którego właśnie dostała. Zdradzam się jednak po chwili tuląc moją walizkę jak matka nowonarodzone dziecię. Jeszcze chwila i bym ją do nagiej piersi przystawiła. Wyciągam z bebechów mego niemowlęcia kaskę i dokumenty, po czym w asyście Mundurowego sunę nadać walizkę po raz kolejny. Na górze namierza mnie dziewczyna podobna do Marii. Możliwe, że dlatego, że okazuje się nią być. Zauważa mnie w akompaniamencie ochrony, wachlującą się plikiem banknotów. Co jak co ale bardziej spektakularnego wejścia w znajomość jak z Marią, to ja nigdy nie miałam. Dalsze odprawy, zabawy i wylot z Wawy odbyły się bez większych przeszkód. Specjalnie nie użyłam słowa "niespodzianki", gdyż w każdej minucie swojego życia otrzymujesz od świata coś nowego. Zabrzmi to banalnie do porzygu, ale niespodzianką w każdej minucie twojego życia jest właśnie ta kolejna minuta. I od ciebie zależy jak ją wykorzystasz. Czy wąchając koszulę "czy jeszcze się nadaje, czy już do prania", czy czekając aż piana piwska w kuflu opadnie, czy nadając swoją tożsamość i zabezpieczenie finansowe w limonkowej walizie, czy może czytając durnowatego bloga (pozdrawiam serdecznie i zachęcam).






PEACE <3

poniedziałek, 1 grudnia 2014

I`M NOT GOING TO SCREAM ABOUT THE ICE SCREAM

      Ameryki nie odkryłam. Produkcji kiepskiej muzyki pop nie powstrzymałam. Pomidorowej z rzodkiewki nie zrobiłam. Ale dziecko fajne spotkałam. W "Żabce". Stał przy towarach przecenionych. Nie wzięłam go sobie, ale blisko było. Gdyby nie dzielące nas stoisko z pietruszką, pewnie już siedziałabym w pierdlu, w skutek bezprawnego wepchnięcia dziecku do ust Kinder Pingui z półki nad nim, przy jednoczesnym obiecywaniu cukierków na śniadanie i przyrzekaniu, że będę wieszała jego prace z przedszkola w centralnym miejscu mieszkania i nigdy nie wyśmieję jego twórczości z masy solnej. To wszystko jeśli tylko da się bezproblemowo porwać. Gdyby nie to stoisko - chwyciłabym owe przesłodkie dziecię pod pachę i wybiegła z nim ze sklepu, roztrącając przy tym klientów na boki i inicjując tym samym scenę rozstąpienia się morza przed Mojżeszem. Biblijne porwanie takie. Niedziela w końcu, to bym się wpasowała w obrządki. Na szczęście stoisko stało gdzie stało. Ja nie jestem w pierdlu pod obstrzałem obleśnych typów w białych podkoszulkach i  kalesonach z frotki, ubrudzonych podejrzanymi substancjami, wyczekujących na dogodny moment by mnie zmacać oraz podpierdolić paczkę ze schabowym od rodziny. I dzięki stoisku z pietruchą mogę teraz wysmarkać sobie mózg na blogu, opisując ten cudnie śmieszny berbeciowy wytwór.
     Wiek - na oko 6 lat. To ten wiek, w którym orientuje się już co i jak, wyzbywając się przy tym odruchu publicznego sranka po majtach. W tym wieku dziecię już zna wstyd i zaczyna wchłaniać w swój móżdżek rozdział pierwszy, tomu pierwszego "Kultura osobista od podstaw.". Jest już też względnie rozeznane w sposobach manipulacyjnych i wie, że szaleńczy wściek a`la Solange Knowles w windzie  na afterparty MET, nie zawsze przynosi pozytywne skutki i rzadko pomaga w uzyskiwaniu tego, czego się pragnie. Dużo częściej po prostu dostaje się w tyłek i otrzymuje szlaban na urodziny Maćka, albo mama zabiera żelki kitrane pod poduszką, o których do tej pory miłosiernie  udawała, że nic nie wie. Skoro brzdąc wie już gdzie ryk, płacz i wymuszenie go zaprowadzą, odkrywa nową drogę w swym życiu i próbuje włączyć się do ruchu na autostradę zwaną "Inteligencją", którą przy dobrych wiatrach i będzie od teraz stale podążał. Aż do okresu dojrzewania rzecz jasna. Wtedy nie ma metody. W głowie rozpierducha i syf jak na zapleczu kuchni w chińkiej dzielnicy. Póki co, na szczęście, chłopak jest na pozycji zwyżkowej. Stoi nieśmiało pod towarem przecenionym, drzwi do sklepu otwarte, z dworu pizgnęło złem, chłodem i zapachem moczu żula sikającego na zewnętrzny parapet. Matka chłopca cała w dreszcze, zapina swoją zapiętą już wcześniej kurtkę, szepcząc przy tym typową formułkę Pani Domu Jarającej Się Pogodą "Uouuu ale zimno, ale w przyszłym tygodniu ma być jeszcze zimniej.". To jakaś mantra. Kobiety w pewnym wieku po prostu muszą to wypowiedzieć. To odruch. Jak włączanie dżemki w budziku, czy wewnętrzny przymus pogłaskania puszystych dywanów w Ikei, gdy przechodzi się obok. Tak czy siak. Zdanie rzekła. Chłopcu mina rzednie. Widać, że przejął się opinią mamy. Wykrzywia ustka jak reumatyzm paluszki 80-letniej staruszki. Nóżki zaczynają przebierać niespokojnie, jakby szkrab w pokrzywy wlazł ubrany w szorty do poślada. Wzrokiem ucieka, gdzieś w rejony zamrażarki z kiczowatym logiem Algidy. Kolejka do kasy ruszyła. Fala ludzi pyknęła o jedno miejsce w przód. Tańczy klientela tego biednego konsumpcyjnego poloneza, a szkrab jeszcze tęskniej zerka w stronę zamrażarki. W oczach pojawiają mu się rożki lodowe, niczym dollary w oczach Sknerusa z "Kaczora Donalda". POLONEZ hop kroczek w przód. Przed naszą poznaną familią już tylko jedna Pani. Kupuje wór jabłek. Szybko pójdzie. Jabłka wędrują na wagę. Czasu jest mało. Chłopiec szybko ocenia sytuacje i już wie, że teraz albo nigdy.

Szkrab: Mamo, mogę loda?
Mama: Dziecko! Wychłodzisz się! Lody wychładzają!
Szkrab: Ale straaaaaasznie rozpalony w sumie jestem. Jak wyjdę na dwór, to doznam szoku. A jak zjem loda, to się łatwiej przestawię i szoku nie doznam.

W tym momencie kasjerka zamarła z worem jabłek w powietrzu niczym z owocowym hantlem. Mięsień zadrżał. Biceps już zaczął rosnąć. Korpulentna nabywczyni jabłek odwraca się w okół własnej osi, kołysząc się na boki niczym parostatek, o którym śpiewał Krzysztof Krawczyk. Cała ta gimnastyka niemożebna tylko po to by zerknąć na malca, który za pare lat będzie pracował na jej jabłka, a na razie zajmuje się piękną argumentacją, podczas, gdy większość dzieciarni w jego wieku na postawiony mu zarzut wychłodzenia się, odpowiedziałoby "No weeeeź...maaaamaaaa..." połączonym prawdopodobnie z wstępną fazą histerii.
     Pod obstrzałem wzroku cicho chwalącego jej syna, mama ugięła się pod niemą presją społeczną i chłopiec wyszedł ze sklepu usmyrany na rumianym licu czekoladowym, mrożonym smakołykiem. A matka, tak zaskoczona myśleniem syna, że zapomniała o innym z odruchów kobiet jej pokroju. Po tym jak brzdąc wywalczył loda, ona w szoku NIE PRÓBOWAŁA przeforsować swej woli, by "jak już musisz dziecko loda, to przynajmniej sorbet, bo zdrowszy!". Ale nie. Nie wystosunkowała wobec swego potomka, tego upierdliwego zdania Matki Polki Dziamgającej. Brzdąc wszedł do sklepu jako bezmózgi chłopiec, nie liczący nawet na pedalski sorbet, a wyszedł jako myślący młody mężczyzna z tłustym czekoladowym lodziszczem kapiącym śmietaną, radością i pachnącym zapaleniem krtani.
     A mnie się kuźwa instynkt macierzyński włączył. Alicja, siostro moja kochana, jeśli to czytasz, to przestań i idź robić potomstwo dla cioci!



PEACE <3