środa, 16 marca 2016

JAK BYĆ CHUJOWYM RODZICEM. Przepraszam za przekleństwa, ale byłam złohumorna.

       Ten post powstał pod natchnieniem po wizycie w "Smyku" i po licznych obserwacjach i wtrynianiu nosa w życie innych.
       W hołdzie fajnym rodzicom. I paniom z nosidełkami żeby dzidzie były bliżej serca.

   
     Witam serdecznie w kolejnym odcinku! Dzisiaj w programie coś specjalnego dla Ojców Prokreatorów i Matek Rozrodczyń! Mały poradnik "Jak być Chujowym Rodzicem" napisany przez Matkę Polkę Bezdzietną. Więc może i lecieć tutaj brakiem pokory i "askądtynibywieszcokolwieknatentemat-lizmem" aaaale oczy każdy ma i Matka Polka Dzietna z którą odbyła się konsultacja weryfikująca spostrzeżenia potwierdziła newsy w 100%. Sędzia Anna Maria Wesołowska zatwierdziła i nie zgłosiła do prokuratury. Mama Muminka uścisnęła autorce dłoń na znak aprobaty. Formalności dopełniono. Lećmy więc, bo tu nie Tupolew.




1.
Po pierwsze primo uno grande, aby być chujowym rodzicem nawet nie musisz być! Zostaw dziecko tuż po urodzeniu, albo trochę później żeby miało traumę porzucenia. Jak coś robić to porządnie i z pełnym pakietem. A nawet jeśli zdecydujesz się dziecko zachować, to wciąż masz szansę nie być! Zostawiaj dziecko od 7 do 18 w szkole i świetlicy a potem wysyłaj na zajęcia pozalekcyjne. Gdy wróci do domu po lekcji rysunku, szydełkowania i gry na organach kościelnych będzie już 22 więc lulu! Zero styku z dzieckiem przez calutki dzień! Pamiętaj, że jako bonus zawsze możesz zasłonić się usprawiedliwieniem, że wychowujesz niezależnego i samodzielnego młodzieńca! Wtedy nawet niektórzy zaczną cię podziwiać! A to sprytny rodzic! Czy może być piękniej w tej chujowości?

2. Dominuj! Dziecko nie jest twoim przyjacielem i partnerem. Zbudowało wieżę z klocków i jest mega dumne? Strąć ją ze stołu i zbuduj większą! Tyś jest samiec alfa! Dziecko to Paproch. Wzbudzaj w nim poczucie niedoskonałości. Niech wie, że choćby bardzo się starał zawsze będzie słabszy niż ktoś inny. Kto wie? Może nawet tak się schowa w sobie, że nie będzie wychodził z domu, wpadnie w depreche i będzie na miejscu 28 godzin na dobę. Nareszcie zawsze będzie na chacie ktoś kto poda ci piwo i otworzy kurierowi żebyś nie musiał wstawać z kanapy (na której swoją drogą siedzisz piękniej i zgrabniej niż dziecko. I dotykasz stopami podłogi. Bo możesz, bo twoje ciało jest dłuższe i lepsze!).

3. Bądź hipokrytą! Chcąc wpoić dziecku, że picie i palenie są fe, do umarcia od tego i wgl - sam pij tak ażeby wątroba ci spuchła jak alergikowi wargi po truskawkach. Pal tak żeby połowa smogu nad Krakowem to była twoja zasługa! Wszystko to rób na oczach dziecka. To wybitne zagranie da ci DOUBLE POINT w chujowym rodzicielstwie. Bo oprócz totalnego braku autorytetu w oczach dziecka, ono będzie się jeszcze dodatkowo martwiło o twoje zdrowie i o to czy jego stary nie wykituje przed pięćdziesiątką, zostawiając malucha bez kogoś komu można dać całusa na Dzień Ojca. Niech jego malutka pikawa kier, będzie biła, niczym Yurokris Gamboa,  milion razy na minutę, malując Himalaje na EKG. Pomęczyć dzieciaka stresem! Wrzody żołądka w wieku przedszkolęcym są bardzo rzadkie! Niech twoje dziecko będzie wyjątkowe!

4. Nie miej czasu na rozmowę z dzieckiem. Po odpowiedzi do najprostszych i najtrudniejszych pytań odsyłaj do Ojca Google. Niech sobie wygoogluje kiedy dziadek ma urodziny, co będzie na obiad, czy Bóg istnieje, albo co zrobić jeśli Zosia z pierwszej "A" mu się podoba.

5.
Nie mów za często "kocham cię" i nie przytulaj! Stanie się to zbyt oczywiste i dziecko przestanie się starać by zasłużyć na twoją miłość. Pożegnaj się wtedy z zegarkiem na urodziny, a witaj czekolado z Biedry za zetke pisiont. Niech dzieciak nie będzie pewien czy kochasz go bezwarunkowo. Dorastanie jest łatwe, więc trochę niepewności więcej będzie fajnym urozmaiceniem dla samego dziecka. Dzieci lubią łamigłówki!

6. Przelewaj na dziecko swoje ambicje! Nie zostałaś sławną aktorką? Nic to! Twoja córka zostanie! Jeszcze będzie na pudelku na głównej. Nawet przed nowymi zdjęciami pupy Kim Kardashian! Tylko pamiętaj żeby nie nazwać córki Ola albo Ania. Imię nie może być synonimem słowa "Cebula". Nazwij przyszłą gwiazdę "Trudnych Spraw" Annabel, Marylin albo Britney! Nikt nie może się dowiedzieć, że jest z Polski. To nie przystoi karierze. Nie ważne, że Annabel ma na nazwisko Ześląska i przynosi na casting zgodę na udział z podpisem Ojca Janusza. Postaraj się żeby spędziła jedną noc u pijącej cydr ciotki z bloku na Pradze. Będzie mogła w prasie kiedyś opowiedzieć, że wychowała się na blokowiskach w patologicznym otoczeniu. To fajna historia dla prasy.
Rzecz jasna wywieraj presję na córce by została tą cholerną aktorką i nie mówiła "om" zamiast "ą" na końcu, bo inaczej do kąta i klęczeć na grochu!

7. Dziecko powinno być twoim celem w życiu. Jeśli jesteś nieszczęśliwa w samotności, nie masz w życiu celu - zrób sobie dziecko! Idealnie! Będziesz mogła poświęcić mu 100% uwagi i wychować na człowieka bez pasji, bez żądzy przygód i bez marzeń! Takim dobrym wzorcem będziesz! Smuć się jeśli dziecko nie spełni twoich oczekiwań i zacznie wychodzić z przyjaciółmi, a ty znowu zostaniesz sama bez swojego celu w życiu, bo cel właśnie siedzi w kinie i zażera naczosy.
Nie zapomnij dodać do CV w "osiągnięciach" - "zrobienie dziecka".

8. Zawłaszczaj! Daj dziecku obrożę z nazwiskiem i adresem zwrotu. Używaj sformułowań "posiadam Pawełka", "Moja Zofia". To twoja własność. Stempluj przynależność, a na tyłku wytatuuj mu swój podpis. Przypominaj dziecku, że jest ci winne życie. Nie powinno podejmować żadnych decyzji bez twojej zgody i aprobaty. Neguj jego wybory partnera, studiów i butów na połowinki. To ty powinnaś zdecydować! Jego dusza też jest twoja! Prowadź na smyczy do spowiedzi i każ wypisywać markerem permanentnym "K+M+B" na Trzech Króli. Rób mu wtedy zdjęcie i wrzuć na fejsa z podpisem "Mój mały katolik. - so proud ;____; ". A jeśli dzieciak zacznie nucić "Hare Kryszna" przy*eb mu Biblią, aż mu się zeszłoroczną święconką odbije. Fajnie by w sumie było połączyć ten podpunkt z punktem trzecim. Bądź hipokrytką i nie wiedz nic o swojej religii! Po prostu żryj mazurka na Wielkanoc i zasuwaj co niedziela do kościoła, a na tacę wrzucaj najwięcej i to w $.

9. Wjeżdżaj z wózkiem na jezdnię na pełnej ku*wie jak Kubica na tor! Jeśli jest czerwone światło - wysuń wózek na ulicę, a sama stój na chodniku. Bądź tego totalnie nieświadoma i gap się w telefon patrząc ile osób lajknęło twój post "spacerek z małą". W końcu jezdnia jest dla pojazdów, a czymże innym jest wózek? Poza tym trochę adrenalinki nie czyni cię złą matką a jednynie Bear'ą Gryllsą. Taki prawda miejski survival.

10. Wkurzaj się na dziecko kiedy wracasz z pracy, a ono chce się z tobą bawić. Krzycz na niego, że cały dzień na niego harowałeś, bo go kochasz. Denerwuj się, że nie chce dać ci spokoju, bo też cię kocha i chce iść z tobą na lody albo pograć w Icy Tower na dwóch graczy. Powiedz mu że jest rozkapryszone i niewdzięczne. Obraź się i idź spędzić czas samotnie. Na święta z tej zarobionej kasy daj mu rowerek i wkurzaj się że na nim nie jeździ. Bo on to robi ze złośliwości. Bo przecież nie dlatego, że nienawidzi rowerków, bo kiedyś ktoś mu włożył patyk między szprychy, albo krzyknął "HAMUJ LEWYM!" jak zjeżdżał z górki. Ale ty o tym nie wiesz. Bo siedzisz w pracy i nie znasz syna.

11. Spełniaj wszystkie zachcianki dziecka! Jak wydrze japę na środku miasta o lizaka, to kup natychmiast, bo "coludziepomyślą". Niech nie przynosi wstydu. Kiedy dzieciaki podrosną wmawiaj sobie, że wciąż nie są zdolne do obsługi chleba czy pralki. Rób kanapeczki i odkrawaj skórki. Bo to takie rozkoszne, że twój trzydziestolatek cię tak kocha, a tym tępym nożem do smarowania mógłby...hmm...właściwie nic by sobie nie mógł tym zrobić. Co najwyżej zobaczyć swoje odbicie i zalać się łzami nad swoim licem nieudacznika i mamisynka. Pierz dorosłej córce gacie! Wmawiaj sobie, że wciąż jest twoją Małą Misią, Kasinką czy innym Ucipuci. Wypieraj fakt krwi od okresu na gaciach i wkręcaj sobie, że to od zacięcia krocza suwakiem w spodniach.

13. Wciągaj dziecko we wszystkie kłótnie między tobą, a partnerem! Każ dziecku rozstrzygać czy to matka idiotka rozwaliła lusterko o drzewo, czy wpadł na nie rowerzysta. Opowiadaj dziecku podejrzenia, że matka oglądała się za dupami na dziale z nabiałem w Tesco. Matka z kolei niech krzyczy do ojca i bije go patelnią na oczach dziecka że "przez te jego oglądanie Terminatora, uczy dziecko agresji!". Podważajcie swoje autorytety. Jeśli matka zabrania iść na dyskoteke do dwudziestej drugiej, niech ojciec na przekór pozwoli! Jeśli ojciec nie chce dać "dyszki na KFC" matka niech sypnie chajsem i życzy "Bon appetit!"




PEACE <3

środa, 17 lutego 2016

ŁAZĘGA 2015 - cz.1 odc.3

16 VII 2015

    Lądujemy ok 5 rano w Abu Dhabi. Lecieliśmy tak cichutko, gładziutko, miło i rozkosznie delikatnie, że nie zauważyłam nawet, jak szybko czas leci i jak prędko zbliżamy się do końca lotu. W związku z zaistniałymi okolicznościami, przeżywam mikro zawał, a tętno skacze mi wzwyż niczym Lićwinko na Mistrzostwach Polski w 2015, gdy gasną silniki, a ja wybudzająca się właśnie z drzemki i nieświadoma zaistniałego, w czasie mej mentalnej nieobecności, lądowania, wnioskuję natychmiast awarię silników. Tymczasem to tylko awaria mojego mózgu w połączeniu z umiejętnościami "wysokich lotów" naszego pilota. Najwyraźniej rok na studiach aktorskich już zdążył zrobić ze mnie Drama Queen.

       Lotnisko w Abu Dhabi wygląda od środka jak ul. Gigantyczne sklepienie a'la "plastry miodu" widziane oczyma delikwenta nafaszerowanego kilogramową dawką LSD. Dodając, do fantazji architekta-ćpuna, mój Jet Lag, odwodnienie i brak snu - halucynacje i projektornia w głowie godna Salvadora Dali gotowa. Gdybym tylko w tej chwili posiadała pędzel i talent, to trzasnęłabym takie malowidło, o które MoMA by błagało i skomlało niczym weganin o raw ciasteczko z chia. A koneserzy "sztuki" - kąpiący się w kawie ze Starbucksa, nitkujący zęby włosem dziewicy, poprzedzający każdą swoją wypowiedź podkręceniem wąsa i poprawą binokli - biliby się w kisielu o me dzieło na aukcji! No ale tego...talent...i energia...i brak wymówek...






      Na lotnisku mam pięciogodzinny tranzyt. Wokół lotniska tylko pustynia i upał. Do miasta, w którym jest bogactwo, elegancja, arabski modernizm i jeszcze większy upał, jest za daleko, by w niecałe pięć godzin, zrobić coś więcej, niż dojechać i przesiąść się w autobus powrotny. Zwłaszcza, że z moimi skillami nawigowania w terenie, pewnie skończyłoby sie to na tym, że próbując znaleźć  wyjście z lotniska zaglądałabym po prostu do kolejnych toalet i wgl bym z portu nie wyszła. Postanawiam więc zostać na lotnisku (które nota bene jest wielkości miasta) i je obejrzeć. Kusi mnie, aby zajść do lotniskowego SPA na masaż. Przetestować renomę lotniskowych masażystek uchodzących za najlepsze na świecie. Ale to może pic na wodę i iluzja. Bo patrząc na mój obecny stan cielesny, po 12 godzinnym locie, w pozycji "na błyskawicę", moje mięśnie są tak spięte i sztywne, że moje ciało przyjęłoby każdą formę dotyku za najlepszy masaż na świecie niosący niewymierną ulgę. Prawdopodobnie nawet zderzenie ze ścianą uznałabym aktualnie za masaż światowej klasy. Tak czy siak na masaż nie zaszłam, gdyż najpierw musiałabym zajść do kilku banków szwajcarskich po kredyty, ponieważ domniemana jakość  zabiegów idzie w parze z całkowicie NIE domniemaną ceną.

          Nigdy nie zrozumiem, dlaczego mnóstwo kobiet podróżuje na szpilkach, w sukience i pełnym makijażu. Ja stojąc w dresach i koczku w stylu "na cebulę", dostaję szału, że ściągacze w nogawkach rolują mi skarpety, a okruchy po ciastkach, które wleciały za mą obszerną bluzę, nie chcą wylecieć i drapią mnie w cycki. Zastanawiam sié nad pobudkami zachowań owych kobiet. Rozumiem jeśli owe Panie szukają męża wśród spoconych mężczyzn ze stoperami w uszach i ziejących darmowym winem pokładowym. Bądź jeśli próbują doznać jakiegoś katharsis poprzez narzucanie sobie pokuty w postaci szpilek pod kolor przyszłych żylaków i make up'u pozwalającego na oddychanie skóry godne hm...cegły. Jeśli jednak nie rozchodzi się o którykolwiek z powyższych punktów, to naprawdę, mamy między sobą mentalny mur godny berlińskiego. Tylko bardziej obsikany przez psy. Koniec metafory. Koniec wpisu. Koniec zakończeń.


niedziela, 10 stycznia 2016

ŁAZĘGA 2015 - cz.1 odc.2

15 VII 2015

   
Wylądowaliśmy. Nikt nie klaszcze. Jako jedyna Polka na pokładzie, postanawiam zapuścić trochę polskiego folkloru i tradycji, więc ukradkiem pacam "brawo brawo" dwa razy na boku. Ciało wywiezione na obczyznę, ale w moich dłoniach ojczyzna ma swoją wieczną ostoję. Nawet z wierzchu dłonie mam opalone na czerwono, a po wewnętrznej stronie zachowany biały koloryt. Na flagę. Patriotyczne łapiszcze.

     Na lotnisku w informacji pytam o najtańsze połączenie z centrum Rzymu. Rzekomo taksą za 15 eurasów. Cytując klasyka - "NO CHYBA NIE.". Dziękuję uśmiechem, sztucznym jak cycki Dody i idę 5 metrów dalej, gdzie uprzejma Pani Miejscowa informuje mnie o autobusie za 4 eurasy do samego centrum, pod najlepszą bude z lodami. Ograniczony budżet i upał, jak w kotłowni u Szatana, są wystarczającymi argumentami opowiadającymi się za tą opcją.

     Centrum. Parafrazując - Gladiatorów nie ma, ale też jest przystojnie. Po przyjeździe do stolicy, wita mnie widok gwardzistów, którzy pomagali rozwijać wyobraźnię w swoim mieście. Głównie u części kobiecej.

     Z braku własnych marzeń, bo obecnie wszystkie spełniam na bieżąco, postanawiam pożyć chwilę marzeniami mojej siostry. Nie wymaga to wiele wysiłku, bo ogranicza się głównie do romantyzmu, siedzenia i picia. Kotwiczę więc, niczym uraz psychiczny w umyśle dziecka, które weszło przypadkiem do sypialni rodziców podczas wiadomej sytuacji, w sympatycznej kawiarence w wąskiej uliczce i zamawiam espresso kontemplując widoki. Jeśli chcesz sobie o 9 rano posiedzieć i po prostu się pogapić totalnie nic nie robiąc - rzymska kawiarenka z ogródkiem, to idealne miejsce. Tyle, że gdyby nie chęć spróbowania wcielenia się w wymarzone życie mojej siostry, to bym espresso nie zamawiała. Nienawidzę espresso. Mały, gorzki łyk po którym beka ci się plantacją i drewnem. Ale Alicjo...TWOJE ZDROWIE! <wznosi naparstek z uszkiem> Twoje...Ja jak przystało na wewnętrzną staruszkę, odchoruję swoje zgagą i parskaniem, a przez resztę dnia pociumkam zęby aby wyciumkać osad smaku bagien.
   
     Po fakcie muszę spokornieć. Okazało się, że kawka kawce nie równa. To nie to, że ja espresso nie lubiłam. Po prostu nie wiedziałam, że istnieje DOBRE espresso. Tylko dotychczas dawałam sobie wciskać rozcieńczony shit. Obiecuję sobie już nigdy nie być żukiem gnojarzem, szanować się i zamawiam drugie espresso.

     Przy stoliku obok siedzi facet idealnie ze sobą współgrający. Człowiek Harmonia. Założę się, że to jeden z tych ludzi, którzy budzą się o pełnej godzinie, codziennie o tej samej porze, bez budzika i sypiają w szlafmycy a'la Ebenezer Scrooge. Ochrzciłam go w myślach Pan Mokka-syn. Ale nie tak z dupy i bez powodu lecz dlatego, iż sączy mokke, wymachuje stopami odzianymi w klasyczne mokasyny we wzorek wężowy oraz wykrzykuje do telefonu "No! Tell your mother (...)!" przez co wywnioskowałam, że rozmowa z synem po drugiej stronie miała tu miejsce. Pierwszy raz spotkałam się z człowiekiem, którego obuwie tak idealnie pasowało do jego zajęć i upodobań.

 

środa, 23 grudnia 2015

ŻYCZĘ SOBIE ŻYCZEŃ

    Się święta zbliżają. Wiem. Nawet nie patrząc w kalendarz. Nie licząc, ile dotychczas w tym roku, zgromadziłam w portfelu paragonów za podpaski - już 12 czy dopiero 8?  Bez wpisów świata na facebooku. Wiem.


  •  Światełka.



  •  + 15 stopni na dworze w zimie, bo w końcu śnieg jest dla wiosny. Mikołaj przyjedzie na rowerze. A Jezus dostnie od Mędrców filtry UV.



  • Grube norweskie swetry, bo moda (co w połączeniu z sensem poprzedniego podpunktu daje dosyć bezmózgi efekt. Ale co ja tam wiem. Sama mam taki sweter właśnie na sobie, więc możliwe, że się przegrzałam i nie rozumuję teraz poprawnie).



  • Maja Koman kochająca karpia w teledyskach. 



  • Moja siostra, odtwarzająca tradycyjnie "Mickey bajkowe święta" na VHS'ie znającym czasy Ferdynanda II Habsburga.



  • Nagłówki gazet typu "Pani Halina spod Wrocławia gotowała barszcz i ujrzała w nim Jezusa" ukazujące się częściej niż słowa "love" i "my heart on fire" w amerykańskich piosenkach pop.



  • Partie kalesonów dołączające obok jabłek na ryneczkach. 



  • Mikołaje jeżdżący na segwayach po centrum handlowym, rozdający swoje czekoladowe miniatury. (Egocentrycznie. Rozumiem, że to coś na wzór wizytówki? Wprowadzenie w nastrój świąt? Nie łapię. Wkurzenie lekkie, bo po raz kolejny próbuje się nam z życia zrobić Instagram. Ładne obrazki. Brzydkiego nie pokażesz, bo jest brzydkie. Za brzydkie nie ma lajków. Chyba, że pokazujesz brzydką babę, ale podczas gdy właśnie kładą ją na stół do operacji plastycznej. Bo rozumiem, że rozwarta wagina Maryji i wychodzący z niej Jezus, byłyby mało apetycznym wzorem na łakocie bożonarodzeniowe. No nieładne. Zamiast tego facet w galerii, dostający jako wypłatę kupony na grupona i wczorajszą muffinę z "Piotra i Pawła", stoi przebrany za faceta rozdającego prezenty i rozdaje jako prezenty słodkie podobizny faceta rozdającego prezenty. Ale tak się przyjęło. I ja też przyjmę. W końcu to darmowa czekolada. Mój ulubiony rodzaj.)



  • Nieudupianie przez kanara za brak biletu, a jedynie odprawa z prośbą o pozdrowienie Orła Z Wisły, po twojej opowieści (uwaga, długie i nieważne w sumie. Można opuścić.):

- o życiu w obcym mieście
- o "Żabkach" które są jedynymi sklepami w twojej okolicy i miały tylko te bilety za PLN 2.40, a takiego nie kupisz, bo potrzebny ci taki jak rybie ręcznik.
- o tym, że jedziesz na Dębiec, a to już chyba wystarczająca kara. (Słowo "biec" w "Dębiec" jest jak najbardziej adekwatne, bo o ile nie chcesz tam dostać w ryj, to należy mieć zdolności atletyczne na tyle rozwinięte by uciekać szybciej niż heavy metalowiec z Disneylandu)
- o byciu zwykle prawilnym obywatelem, bo zwykle kupujesz (na dowód pokazujesz stare bilety MPK w portfelu. Ubite i nieco sprasowane, niczym na opał na zimę w formie brykietu. Nie że jesteś kolekcjonerem. Jesteś leniuchem i nie sprzątałaś w portmonetce od swojej komunii św. I nie dlatego, że wtedy byłaś czyścioszką, a dlatego, że przy obecności śmieci w portfelu, nie mogłaś do niego upchnąć komunijnego chajsu. Trza było ogarnąć. Teraz historia zatacza koło, acz z innych pobudek. Wyrzucasz śmieci żeby móc znaleźć - już nawet nie chajs (bądźmy realni) - a żetony na "Jednorękiego bandytę", bo tym razem wygrasz)
- po dorzuceniu, do zakończenia opowieści, jeszcze kilku wątków o upierdliwości wydatków Kumulacji wszystkich rodzinnych urodzin i imienin (tej ważnej części rodziny. Której musisz kupić i chcesz, bo kochasz. Przez brak prezentu oficjalnie nic się nie stanie, a nieoficjalnie wylądujesz na liście "czarna lista rodziny która zazna wykluczenia, a w święta dostanie miejsce przy stole między wścibskimi ciotkami uwielbiającymi pytać i wyrażać głośno opinię na temat życia miłosnego innych")  przypadających na grudzień. Ten sam grudzień, który już bez tego był obfity w wydatki - na prezenty na święta, na wrzuty na tace z intencjonalną modlitwą o kolosa z anatomii w formie "połącz kropki". Więc na prawdę, mandat nie jest obecnie na twojej liście marzeń.

A na wypadek, gdyby kanar nie wyglądał na przekonanego co do twojej ułomności i spłukania, dorzucasz do puli fałszywą tożsamość i miejsce zamieszkania. Jako Patrycja Melchiorek z Wisły, dokąd bilet PKP kosztuje PLN milion, a podróż trwa 3 lata, zgarniam lekką litość i zrozumienie ze strony Kanara. A ze strony św.Mikołaja list z zapewnieniem, że w tym roku otrzymam ziemniaka za sprawowanie pełne kłamstw.

(tu już zacząć uważać)


Ale jedna rzecz odbiera mi ducha świąt szybciej i sprawniej, niż przebiegają dialogi w "Zbuntowanym Aniele". Życzenia. Te rzucane na szybko i zimno, jak odgrzewane z mrożonki fryty w nadmorskiej budzie przy plaży. Zdrowiaszczęściapomyślności (czyt. strofa sześcian omylności). Leci z ust, ale w głowie już wjechała im lista zakupów i myślą raczej o bekonie i mleku, niż o drugiej osobie do której mówią. Roboty kuźwa. Każdemu tego samego. Bo wszyscy jesteśmy tacy sami. Bliźnięta jednojajowe rodzone przez jedną waginę w maszynie czasu, żeby bliźniaki w różnym wieku były. Ale ci od życzeń typ "kopiuj wklej" to w sumie nie najgorzej. Dwie sekundy i po sprawie. Groźniej jak ktoś śle w eter życzenia "dla ciebie ale dla siebie". Tu palec pod budkę zapraszamy o dziwo wiele cioć i babć, które życząc tobie mierzą innych własną miarą. Żebyś moja droga schudła. Nie ważne, że ci z sobą dobrze i lubisz to że możesz sobie trzymać szklankę między cyckami jak zamykasz pokój jedną ręką, a drugą trzymasz komórkę czy coś. Albo, że tak na prawdę to ciotka ma zeza i widzi twój brzuch podwójnie. Żebyś wnusiu znalazł sobie jakąś porządną kobietę i dzieci narobił. I nic tu, że od 4 lat jesteś zajebiście szczęśliwy z hippiską kelnerką, a ty owszem lubisz dzieci, ale takie na odległość 3km. Żebyś Mój Złociutki przestał w końcu psuć innym humor przy wigilijnym stole i się rozchmurzył. O kurde serio. Jak mogłeś nie pomyśleć, że żeby przeszła ci depresja musisz się uśmiechnąć? Zaproś do stołu swojego byłego, od tej pory, terapeutę i napijcie się gorzały, ah życie brylantowe! Żebyś wnusiu mięso jeść zaczęła, a nie tak wydziwiała, bo umrzesz. Jak miło i mądrze! Ciocia aż chwyta się za serce i łapczywie oddycha co drugie słowo. To nie miażdżyca. To wzruszenie. W tego typu życzeniach o tyle dobrze, że możesz się przekonać co innym w tobie nie odpowiada i kogo masz wielkie, puszyste i srogie prawo mieć w dupie na resztę życia i komu należy się patyk między szprychy jak będzie jechał z górki na rowerze.
A ja bym sobie życzyła, żeby ludzie myśleli przy życzeniach. Bo to towar deficytowy i widziany rzadziej niż bujne włosy u faceta po pięćdziesiątce. I skoro to takie trudne, to pozwolę sobie na własną listę życzeń ode mnie dla siebie. Żeby mieć pewność, że przynajmniej jedne zostawią mi ciepło na serduszku. (ale czuję się w obowiązku i chęci dodać, że przyjaciele i większość rodziny równolatkowej zwykli składać mi życzenia cud miód malina, że aż deseru nie jem. Znajo się na mnie.)

ŻYCZENIA ODE MNIE DLA MNIE:
1. Szybciej wydawanych odcinków "Modern Family" na tvseriesonline.pl
2. W kwestii seriali jeszcze - nie wstydzenie się, że "Breaking bad" mnie nie wciągnęło.
3. Żeby móc mówić "idź sobie" zamiast "cześć", a czasem "cześć" zamiast "idź sobie".
4. Mody na chodzenie w piżamach po ulicach.
5. Przytulania się rano.
6. Zwolnienia z zajęć, gdy chce mi się spać.
7. Tańca na dziko.
8. By ludzie ludzi kochali, a nie płeć.
9. Kutii ale nie z puszki.
10. Nauczyć się gwizdać na palcach i móc gwizdać na mijanych Panów lub pijanych Manów w zależności od tego czy gwizdanie na przystojność czy S.O.S. na pomoc.
11. Nauczyć się przewrotu w tył by zamknąć jeden etap w moim życiu.
12. Nie próbować już nigdy piec, by zamknąć drugi etap w moim życiu. Póki jeszcze je mam.
13. Ciepłych jezior i na golaska pływania.
14. Książek co jak są dobre na początku i w środku, to na końcu też.
15. Bym oparła się pokusie i snapchata nie założyła.
16. Ludzi w okół o większym spektrum emocji niż głodek, chuć, senność. Co marzenie mają by lunatykować w domu z pełną lodówką i zaspokajać wszystko na raz.
17. Rurek, które ściąga się równie łatwo, co zakłada i rajstop, których krocze nie zsuwa się do kolan nieproszone.
18. Yerby Matki dużo dobrej. Co nie smakuje jak PRLowskie ziółka na chory pęcherz trzeci raz zalewane.
19. Maszyny czasu do której wrzuci się polityków i wyśle do rzeźnika w PRL'u, by tam mogli rzucić mięsem.
20. Mandatów za włączony dźwięk messenger'a i SMS w iPhonie w zatłoczonym miejscu.
21. Znajomych spotykania w galerii sztuki częściej niż w galerii handlowej.
22. Podróży dużo. I nie chodzi tu o wazon (#pozdrodlakumatych)
23. By po pijaku nie mylić mojej Kurtki Tanioszki dł.60cm; kolor szary; PLN 30; z Kurtką Splendoru dł.60cm; kolor szary; PLN 8 milionów, jakiejś laski i by nie musieć następnego dnia nieść odzienia do klubu i tłumaczyć, że kradłam przypadkiem, jestem dobrym człowiekiem, a w domu wisi zdjęcie papieża.

MYŚLCIE CO ŻYCZYCIE. KARMA NIE ŚPI. CO DASZ TO WRÓCI. Dasz gówniane życzenia, gówno wróci i wkrótce wszyscy w CV będą mogli sobie wpisać "kwalifikowany szambonurek".
Odrzućmy w składanych życzeniach tandetę i żenadę. Dostajemy jej już wystarczająco dużo od pomysłodawców jegginsów ,poprzez grę aktorską Anny Potaczek czy "dzięki" wypowiedziom mizoginistycznego Juliena Blanc'a. Wystarczy.


A z okazji świąt życzę Wam strofa sześcian omylności.



PEACE <3



piątek, 2 października 2015

O KOBIECIE I MĘŻCZYŹNIE - TROCHĘ Z PRZYMRUŻONYMI OCZAMI, A TROCHĘ Z ZAMKNIĘTYMI

    Temat był już wywlekany na tapetę częściej, niż gimnazjalistka grzywkę poprawia. Trudno teraz wychować coś porządnie, bo tak właściwie jaki efekt końcowy powinno dać to całe wychowywanie i jakie egzemplarze udanego człowieka powinno się wypuszczać na rynek w XXI i kto to właściwie ma oceniać. Każdy kiedyś w temacie wspominał coś, dopowiedział i podsumował "kiedyś było inaczej" i temat jakoś tak jest, a nikt w sumie nie wie, że tak się wyrażę, jakie są "obecne postanowienia i wymagania cywilizacji XXI dla Mężczyzny i Kobiety żeby czuli się wartościowi bo mogą się tak czuć tylko jeśli spełniają kryteria. W innym wypadku tylko sobie ubzdurali, że są wartościowi.". Taki piękny temat lekcji. Doniosły, podniosły i inne osły. Zaczynajmy. Prawdopodobnie nawet nie mam racji, ale jeśli ty ją masz to mi popoprawiaj. Ciebie potem poprawi kto inny.


KOBIETA - Egzemplarz homosapiens. Homo akceptowalne, ale tylko jeżeli mężczyzna może popatrzeć. Sapiens jest ok, ale tylko podczas seksu. Najlepiej z mężczyzną którego powinna podziwiać i czuć się wdzięczna, że wybrał ją do kopulacji. Inne "sapiens" nie wchodzą w rachubę. Przy sporcie - sapanie obrzydliwe. Uprawiaj sport z gracją. Nie poć się, bo to brzydkie. Przy sprzątaniu - niech nie sapie, bo kurz, co go na kupkę zamiotła, rozdmucha z powrotem.
        Kobieta musi być w przedziale od 1,60m - 1,70m. Inaczej nie zasługuje na nazewnictwo "Kobieta" lecz sprowadza się do formy "Karzeł" lub "Wielkolud".
      Prawilność nakazuje, aby kobieta mieściła się w rozmiarówce S-M.
      Nie powinna mieć sierści na ubraniach. Sierść = stara panna z 20 kotów oraz no-life. I sierść jest zawsze kocia. ZAWSZE. Nie ważne, że ten kot wygląda jak królik i wpierdziela marchewkę.
      W zimie kobiecie nie musi być ciepło. Ma być ładna. Czapki są na liście zakazanej. Kobieta może spalić swoją czapkę i ogrzać się przy powstałym ognisku.
      Kobieta powinna pracować w sklepie z bielizną. Znanej marki. Intisimisiminimiminini czy inne. Broń Boże bazar. "Bazaar" to powinna czytać. A właściwie oglądać obrazki. Z innej literatury dopuszczalna Grochola. W porywach poradniki Kobiet, które zamiast zajmować się dzieckiem, piszą poradnik jak zajmować się dzieckiem.
      Kobieta musi mieć gromadę dzieci by utrzymać status "Kobiety", a nie dokonać zamiany na "Oziębłą Egoistkę" lub być podejrzaną o niesprawne jajniki. I mózg.
      Kobieta może jeździć na wakacje, ale tylko do ciepłych krajów Europy z przyjaciółkami bądź chłopakiem. I pić mohito albo pinacolade. Żadnego whiskey czy ginu "Ty babochłopie ty!". Skandynawia i reszta świata odpadają. Ewentualnie Nowy Jork. Kajaki na Mazurach to już babochłopstwo. Broń Borze Sosnowy później kaszanka z grilla.  Jesteś bezbronna i wszystko chce cię zgwałcić. Samotne podróże odpadają. Chyba, że jesteś Hippiską i masz dredy. Ale wtedy nie jesteś Kobietą. Jesteś Hippiską.
      Sport owszem. Kobieta może uprawiać. Ale siłownia to tak no...krzywy temat. Lepiej różowe hantelki do półtorej kilo, DVD motywacyjne i jedziesz 3 serie po 10. ABS'y owszem. Niech sobie trenuje. Ale niech tylko spróbuje mieć większe niż pierwszy lepszy mężczyzna. Tak, Ryszard Kalisz też się liczy. Nie wypada grać w koszykówkę "Ty Wielkoludzie Ty!". Zamiast wykorzystać swój wzrost, Wielkoludka powinna skupić się na skurczeniu się siłą woli by stać się "Kobietą".  Zasady co do aktywności fizycznej nie zwalniają jednak Kobiety z tego, że ma być wysportowana. Niech sobie rozkmini jak. Byle było bez potu, ładnie i bez popierdywania przy brzuszkach.
      Kosmetyki z Rossmana tylko do 13 roku życia. Potem Douglas, a tam Dior i inne Este Lauder na ryj. Przecież uzbierasz 5 stów robiąc karierę w branży bieliźnianej. Tylko pamiętaj. Make up rób tak żeby go nie było widać!
      Kobieta nie ślini się podczas snu, a rano nie pachnie kukurydzą i nie ma śpiochów w oczach. Śpi w zwiewnej halce, która nie podjeżdża pod szyję podczas snu. Ma być w halce, bo jak wiadomo w nocy do sypialni nie zagląda księżyc tylko ekipa TVN Style. Rano Kobieta nie rozgrzebuje się z pościeli. Kołdrę ściągają z niej ptaki Disney'a podczas gdy sarna przynosi jej kapcie, a jeż czesze włosy własnym ciałem.
      Na obiad Kobieta je sałatkę. Niech tylko spróbuje oszamać kebsa od Turka i walić czochem. Jak do picia wino, zamiast wody z cytryną, to tylko czerwone wytrawne bo antyoksydnty na młodość. Bo wiadomo, że Kobieta jest Kobietą tylko dopóki jest młoda. Potem jest babcią. Nie ważne, że nie ma wnucząt.
      Kobieta ma nosić diamenty i Chanel. Kobieta ma być również oszczędna.
      Kobieta może słuchać muzyki. Radio. RMF FM najlepiej. Żeby hity znała to na karaoke będzie królować. Jak słucha Trójki lub Classic to prawdopodobnie ma okres i wydziwia. Ekstrawagancja menstruacyjna lub jest aspołeczna.
      Feministki to nie Kobiety. Chyba, że feministka jest feministką za pozwoleniem męża.
   


MĘŻCZYZNA - egzemplarz homosapiens. W odróżnieniu od homo-Kobiety, homo-Mężczyzna nie istnieje. Gej nie jest Mężczyzną. Gej jest trzecią płcią. W sumie czwartą po hermafrodytach. W sumie piątą po transwestytach.
      Mężczyzna nie jest wegetarianinem. (Ale mężczyzna również kocha zwierzęta, więc trochę impasisko spasione.) Zawsze mięso. W przypadku braku mięsa w lodówce własnej, sąsiada, zamkniętych sklepów, niemożności upolowania, Mężczyzna winien odgryźć sobie rękę by nie zbrukać się bezmięsnym posiłkiem czyli namiastką wegetarianizmu, a co za tym idzie - gejostwa (Tu znowu impas, bo kaleki facet to też nie Mężczyzna. To Kaleka.)
      Mężczyzna uprawia dużo sportu. Codziennie. Biceps ma mieć na tyle mocny by podnieść nad głowę Kobietę (No dwie, bo wiadomo, że Kobieta jest Kobietą tylko do 60kg.) i kręcić nią helikopterki, aż nie odlecą. Zapasowe śmigło powinno być na tyle duże by w razie awarii mógł wraz z partnerką wciąż trwać w uniesieniu i być w stanie PRZELECIEĆ SIEdem jezior i lasów. Zapasowe śmigło ukryte jest pod rozporkiem Mężczyzny.
      Mężczyzna zna się na polityce i w każdym momencie ma być gotów zostać prezydentem.
      Mężczyzna zna się też na technologii na tyle by być w stanie zbudować z gówna telewizor. Bo jakby się znał, to by wiedział jak. Mężczyzna w Media Marktcie czy innym iStore'rze, nigdy nie pyta innego Mężczyzny, lub co gorsza, Kobiety, o to jak jakiś sprzęt działa, do czego służy, czy jak coś podłączyć. On to po prostu wie.
      Mężczyzna nie boi się i nie tęskni.
      Mężczyzna ma hobby. Ale nie artystyczne. Żadne malarstwo, czy florystyka. W grę wchodzi design, sztuka tatuażu i DJ-ka. Może być barmanem albo baristą, ale nie może wiedzieć jak zrobić na kawie misia z pianki mlecznej. Może też grać w zespole byle nie był w nim flecistą, perkusistą, skrzypkiem. Nie może śpiewać gospel. Spoko są chorały gregoriańskie i pieśniarstwo starocerkiewne. Nie słucha ballad i indie.
      Mężczyzna zna etykietę. Wie z której strony podać zupę i że okulary przeciwsłoneczne nie zamaskują gapienia się na dekolt Kobiety. Wie jak podać różę by Kobieta się nie ukuła. Wierzy, że Kobieta może być po prostu wściekła, a nie mieć PMS. Wie co to jest umami i jak rośnie ananas.
      Mężczyzna nie nosi śmiesznych bokserek w dolary czy kule billardowe. To dla chłopców. Mężczyzna nosi Calvina Cleina i nie przeszkadza mu, że wydaje majątek na coś czego nie widać w całościowym ubiorze.
      Mężczyzna nie jeździ starym polonezem, bo to znaczy że jest biedny (a to znaczy że mu w życiu nie wyszło, a to znaczy że nie jest Mężczyzną, bo Mężczyźnie zawsze wszystko wychodzi. Oprócz pryszczy.) a nie że np. mieszka w zatłoczonym mieście i nie chce mu się kupować beemki żeby stać w korkach milion godzin kiedy może wsiąść w metro. Nie. Jest biednym nieudacznikiem. Mężczyzna nie jeździ też beemką, bo to znaczy że obnosi się z bogactwem i pewnie kupił je tylko po to żeby wyrywać laski, a to znaczy, że jest Burakiem a nie Mężczyzną.
       Mężczyzna nie może być niższy lub lżejszy od swojej partnerki. Obie opcje na raz tym bardziej nie.
      Mężczyzna kocha whiskey. Nie ma, że niedobre.
      Mężczyzna zna się na biznesie. Zna kursy walut na dany dzień.
      Mężczyzna nie mieszka u rodziców po 25roku życia. Nie ma znaczenia, że zbiera właśnie na ślub, mieszkanie, czy rozkręca biznes, a jego rodzice mieszkają w wielkiej chacie w tym samym mieście. Powinien wynajmować i już. Jeszcze lepiej żeby wziął kredyt, wtedy pokaże męskość, bo będzie wiadomo, że banki i Polska mu ufają.
      Mężczyzna nie może wyłysieć. A zestarzeć się musi jak George Clooney lub Frank Sinatra.
      Mężczyzna nie ogląda seriali. Chyba, że "Breaking Bad". Ale zabrania się nucić piosenki z intro.
      Mężczyzna nie ma mebelków z Ikei. Robi je na zamówienie z hebanu. Albo sam je robi heblując drewno własną piętą zrogowaciałą i męską, bo wrócił właśnie z wyprawy survivalowej na której robił dużo niebezpiecznych rzeczy, o których opowiada beznamiętnie.
      Mężczyzna nie jest zmęczony. Nigdy.
      Mężczyzna zawsze musi mieć ochotę spędzać czas ze swoją partnerką, bo inaczej jest "Świnią" "Chamem" i "już mu nie zależy".
      Mężczyzna zna wszystkie rodzaje węzłów żeglarskich i potrafi je wykonać z zamkniętymi oczami.
      Mężczyzna nie boi się pobierania krwi. Wręcz je lubi. I sam je sobie robi.
      Mężczyzna nie może się upić poniżej 4 piw. Jeśli się upije to znaczy, że ma słabą głowę. A jak ma słabą głowę, to znaczy, że ma słabe ciało. A jak ma słabe ciało, to nie jest Mężczyzną.
      Mężczyzna nie je słodyczy. Słodycze są dla kobiet i ich okresów. Ewentualnie zje deser na spółkę z partnerką w romantycznej knajpce, w której wcześniej zabookował miejsce, bo myśli z wyprzedzeniem i nie może pozwolić na to, by coś mu się nie udało. Bo jak już wspomniałam, Mężczyźnie zawsze musi wszystko wyjść.
      Mężczyzna nie "ścieli" sobie deski klozetowej papierem toaletowym, "bo zimne" albo "bo bakterie". Nie. Dupsko na mróz, a jeśli jest prawdziwym Mężczyzną to jest na tyle władczy, że jak powie "Rzeżączko masz mnie nie zarazić!" to rzeżączka nie zarazi.
      Mężczyzna potrafi ubrać się elegancko, z klasą i czysto, ale nie zna się na modzie i nie wie co to ramoneska.
      Mężczyzna kocha dzieci, ale nie piszczy i generalnie nie podwyższa głosu na widok uroczego niemowlaka.
      Ksiądz nie jest Mężczyzną.
 




PEACE <3

wtorek, 29 września 2015

ŁAZĘGA 2015 - cz.1 odc.1

14 VII 2015

    Stoję przed ciapągiem. Za 2 minuty mam odjazd. Wsiadłabym. Naprawdę. Trzymam bilet i walizę, ale mnie z kolei trzyma matula. Ściska i ściska, bo następne "widzenie" za 2 miechy i trochę i nawet nie mam jak powiedzieć, że czas goni jak Komisarz Alex pryszczatego nastolatka z liściem marychy w bucie, bo mama wycisnęła mi tlen z płuc i zatkała usta swetrem i włosami. Pomimo opisu chwilę ową wspominam bardzo miło.

    Rebelia się rozpoczęła. Sikałam w PKP na postoju. Dostałam za swoje. Ominął mnie wafelek rozdawany, gdy łamałam prawo. Cóż. Lać na to.

    Dotelepałam się do Wawy Wschodniej. Tak mi tyłek o szyny i wyboje poodbijało, że mam wrażenie, iż nauczyłam się anglezować. Prosto z pociągu na zawody konne. Chcę puchar i kuferek pralin "Solidarność".

   Chwała za moją leniuchową siostrę. Nie chcąc ruszyć tyłka w dresie z chaty zdezelowanym mercem, wysyła po mnie taksę, która okazuje się być niezdezelowanym mercem z młodocianym, dobrze zbudowanym w garniaku. Solidna wymiana. Alicja płaci i przeprasza. Chyba miałam być obrażona czy coś. Muszę poćwiczyć swoje reakcje, bo funkcjonuję niewłaściwie najwyraźniej.

   Ostatnia wieczerza w kraju patriotyczna powinna być. A tu proszę penkejksy z bananami. Lokalne przepisy i owoce krajowe. Rozmowy kosmopolityczne. Ale spoko, kolega ma dres na "flagę". Biała koszulka i czerwone spodnie. Czuję się usprawiedliwiona, a naleśniki skwierczą w rytmie hymnu. Matko. Bluźnię chyba. Złożę datek pokutny na wyczyszczenie popiersia Fredry przed Narodowym w Krakowie. Gołębie go obsrały. Możliwe, że żule z plantów też.

    Ula! Wszystkiego najlepszego! Życzę ci żebyś nie dostała uczulenia na strzykawki odczulające Cię na wszystko.


15 VII 2015

    Matko Bosko Aeroplejnowska, jak tu włosko. Stewardzi "bondziornują" od progu, pachnie wodą kolońską, pizzą i miłością do papieża. Mówi się, że Włosi mają "oliwkową skórę". Rozglądam się. Próbuję się dopatrzeć podobieństwa i nic. Oprócz tego, że oba podmioty marszczą się od soli, nie mogę się niczego doszukać. Albo całe życie miałam oliwki słabej jakości, albo ci Włosi są słabej jakości.

     Dreptam do swojego miejsca przy wyjściu ewakuacyjnym. No, no, no. Odpowiedzialność proszę Kingi. Jestem jedną z dwóch "Niewłoszek" na pokładzie. Obie siedzimy przy wyjściach awaryjnych i cerberujemy. Sprytni Włosi umieścili obcokrajowców(krajówki?) przy wyjściach żeby jak coś pójdzie z ewakuacją nie tak, można było zwalić na "zagranicznych". I na kobiety.

    Świadomość jest suką. Uwielbiam podziwiać widoki z samolotu, zasuwać przez chmury i kibicować gęsiom, żeby uciekały zanim je silniki przerobią na foie gras. Uwielbiam. Ale jak sobie pomyślę i uświadomię DLACZEGO jestem w stanie to wszystko widzieć, to wczepiam się pazurami w osobę na siedzeniu obok, a następne co pamiętam to ocknięcie się ze strzykawką wystającą z tyłka, spętana kaftanem bezpieczeństwa. Tak. Jestem z tych, co przy bookowaniu biletów, w okienku "informacje dodatkowe" wpisują "Czy mogą Państwo wypełnić wnętrze samolotu helem? Tak dla asekuracji...Proszę?"

    Wznosimy się. Kołysze jak emocjami ciężarnej. Włoski gestykulujący pilot prowadzi mocno  patriotycznie. Włosi nie powinni dostawać licencji pilota z powodu narodowego Syndromu
Niespokojnych Rąk. Można wyczytać z drgawek samolotu o czym rozmawiają piloci w kokpicie. O ile się nie mylę tym razem prowadzili zajadłą dyskusję o sztuce kozłowania i o dryblingu wszelakiego rodzaju.

    Wlatujemy w wielką chmurę, niebiańską watę cukrową. Próchnica transportu podniebnego. Nie lubię waty cukrowej. Zawsze mi się do niej włosy przyklejają. Gdyby chociaż moje...Albo mamy turbulencje, albo pilot włączył playlistę i wczuł się do "Oh up and down! Everybody up and down!" robiąc pasażerom i załodze inscenizację na żywo. Podczas, gdy samolot tańczy poloneza - prosto, prosto, dół, góra, powtórzyć - zaprzyjaźniam się z Hiszpanką, która woła do stewardessy o wino. Dołączam się do zamówienia, a po chwili rozpoczynamy znajomość od "Arriva! Abajo! A centro! A entro!" oddając się quizom na temat naszych kultur. Dowiaduję się, że według Hiszpanów, Polak to człowiek nadzwyczaj muzykalny, nadzwyczaj pijący i nadzwyczaj gotowy by dać w pysk w obronie honoru kraju. Składając obraz Polaka do kupy otrzymujemy szkic człowieka, który jedną ręką trzyma butelkę z trunkiem (najlepiej "Pan Tadeusz"), a drugą bije ofiarę gitarą za jej słowa, iż "Mazurek Dąbrowskiego nie brzmi i Niemcy mają lepszy oraz że Jan Paweł II miał nadwagę i dziwne stopy".

     Hiszpańska nastoletnia towarzyszka okazuje się 42 letnią nauczycielką ekonomi. Latynosi mają świetną skórę. W Polsce nie miałaby łatwego życia. Prawdopodobnie połowa kobiet w jej wieku psioczyłaby w autobusach "Smarkula! Miejsce by mi ustąpiła! A w sumie niech siedzi dalej, to w moim wieku hemoroidy mieć będzie, to ją pokarze życie! O!".

     Lądujemy! PLAN NA NAJBLIŻSZOŚĆ:


1. Nie zostać rozjechanym przez Vespę.
2. Zostawić Włochom trochę gelato.
3. NIE WYŁAWIAĆ pinionszkuf z Di Trevi.
4. ODŁOŻYĆ na miejsce pinionszki wyłowione z Di Trevi.
5. Zamknąć w kanciapie rodowitego Rzymianina a pod drzwiami puścić na full Biebera drąc się "TO ZA SPARTAKUSA!"
6. Złapać na stopa Papamobile.
7. Pogestykulować sobie.
8. I włoskiego wina tylko kieliszek...kie...kie...kiedy ja się tu znalazłam? Emotikon gasp


 

wtorek, 23 czerwca 2015

DZIEŃ DOBRY. CZY PAŃSTWO TEŻ TUTAJ PO PASZPORT POLSATU?

   Jeżeli pewnego czerwcowego dnia będziesz miał nieco wolnego czasu - polecam przejść się na egzaminy wstępne do PWST albo AT (UWAGA! DYGRESJA! Albo przejechać się, bo inaczej może cię chcieć przejechać Więckiewicz. Pozdrawiam serdecznie. Ma to swoje dobre strony, bo gdy życie zaczyna przelatywać ci przed oczyma i zobaczysz fajne obrazki, to znaczy, że chyba spoko drogami w tym życiu łazisz :D No może poza tą na którą wkroczyłaś teraz i chcą cie przejechać.). Różni ludzie różnie reagują na stres i wyzwania, ale osoby klasyfikowane jako artyści (albo sami się tak klasyfikujący) to już po prostu apogeum różnistości. Gęsto od oryginałów - diw, dziw, dziwaków itp. Ale nieważne ile osób się pojawi, skąd, jakiego wzrostu, jakiego umaszczenia i nieważne jaki mamy rok czy jaki jest kurs dolara - na egzaminach do PWST/AT spotkamy typy osób, które są corocznymi pewnikami. Lata mogą płynąć, Michael Phelps może już nie płynąć, ale te typy zawsze spotkamy w "poczekalni" na egzaminach. Pisać będę głównie w formie żeńskiej, bo cóż, opisywane przypadki są głównie z mojej ekipy - Genotypu XX. (joł. Czy coś. Nie wiem jak się mówi po ziomalsku.)


1. PANNA  SRACZKA - ŚPIEWACZKA

    Typ osoby, która ma zawór non stop otwarty. A z niego struuuuuga. Nieustanny potok. Źródło tryskające g...amami. Nieustająca biegunka dźwięku z paszczęki. Dżizys. Stoi to to w centralnym punkcie "poczekalni" (UWAGA! DYGRESJA PART II ! Skoro w poczekalni się czeka to czemu nie nazywa się to "czekalnią" a dopiero miejsce do którego chcieliśmy wejść i na które czekaliśmy nie nazywa się "poczekalnią". Potrzebuję profesora Miodka. Natychmiast.) (dodajmy, że sala przygotowań znajduje się jakieś 5 metrów dalej) najczęściej kotwicząc dupsztala obok osoby sprawdzającej listę obecności. Osoby która ma cię dostarczyć za rączkę przed komisję złożoną często gęsto z osób starszych, które każdą sekundę twojego spóźnialstwa na Salę Rozpraw, mogą poświęcić na myślenie z czego mogli by cię oblać (z kubka...z termosu...Z EGZAMINU...). Takiego czasu lepiej Szanownej Komisji nie dawać. To nie jest dobry prezent. Zestaw "Happy Meal" by tego nie zaoferował. "Sad Meal" - być to może. Ale nawet w "Erze" nie ma takich rzeczy (UWAGA! DYGRESJA PART III ! Szanowne firmy, czekam na hajs z reklamy, na fejsie macie na mnie namiar. Spoko. Na 100% moje konto własne, bo pode mnie nikomu się nie chce podszywać. Więc śmiało.). Ale ty sobie planuj. Planuj na zdrowie. Chciej być Osobą-Ukojeniem dla staruszków, kuźwa Człowiekiem-Aloesem co stawi się punktualnie i nie spowoduje nerwicy u Komisji i nie sprowokuje Jej do dania Tobie jako zadanie aktorskie "A teraz proszę zagrać, że Pani wychodzi i nigdy nie wraca. Jak to Pani zagra to Panią przyjmiemy.". Ale cały twój misterny plan w pizdu, bo Panna Sraczka - Śpiewaczka postanowiła rozwrzeszczeć swą gardziel tuż obok Panny Sprawdzam Obecność I Doprowadzam Cię Na Egzamin. Swojego nazwiska nie usłyszysz, ale DO-RE-MI-FA-SOL-LA-SI-DO (po czym swoją drogą nie tkniesz fasoli przez dobre pół roku) to jak najbardziej.

    Kuuuuurde. Przecież to nie wszystko. Jak zamkniesz oczy i słuchasz się w całą faze jej rozśpiewywania to zwizualizujesz sobie cały postęp technologiczny:

    Faza pierwsza - rozgrzewanie głosu, usta zamknięte: tępe buczenio-mruczenie, parostatek wpływający do portu.
    Faza druga - jazda po rejestrach, paszczęka otwarta, echo się niesie, dźwięk jeździ piskliwie: no kurde kolejka górska jeżdżąca po nienaoliwionych torach.
    Faza trzecia - no tu już leci laska z dźwiękiem w Himalaje, teraz to już nawet nietoperze 400km dalej w piwnicy Pana Zbycha zderzają się ze sobą, a pszczoły nie mogą trafić do ula bo im się jakieś cudze ultradźwięki wpie*dalają do komunikacji: tu już nie ma innych skojarzeń jak czajnik w końcowej fazie podgrzewania.

    Owa osoba daje 3 godzinny reczital, podczas którego poczujesz się jak jury w "X-FACTORZE" któremu zepsuł się przycisk "NIE", a ochroniarz mogący wyprowadzić Pannę ze sceny, nie przyszedł do pracy bo córka ma ospe.
    Pół biedy jeżeli śpiewa ładnie. Taka Beyonce tylko ze sceną metr na metr i z automatem do kawy jako background. Ale jak się trafi taka Nicki Minaj po okraszonej denaturatem nocy i zacznie bombardować ludzi swoim kozim vibrato-legato, to bój się Boga (i tutaj jeśli jesteś Katolikiem, to polecam na moment zmienić wyznanie na jakiś Hinduizm czy coś by móc się bać większej ilości Bogów. Bo Jeden Bóg, to może być za mało w owej sytuacji.).
    No po spotkaniu z taką osobą 5 sekund nagłej ciszy mogłoby wywołać u Ciebie ciężki szok i paraliż. Prawdopodobnie, gdyby ktoś, po twoim spotkaniu z Panną Sraczką - Śpiewaczką, wręczył Ci darmowe bilety na broadway`owski musical wraz z biletami lotniczymi, voucherem na jedzonko i możliwością wręczenia swojego stanika głównemu wokaliście po spektaklu - podarłabyś darowiznę na kawałeczki mniejsze niż stópki chińskiej kobietki i wykrzyczała z obłędem w oczach "A IDŹ PAN W PIZDU!" i uciekła napchać sobie w uszy bigosu.

   Nieodłączne elementy składowe Panny Sraczki - Śpiewaczki to:

Rąsia - wędrująca płynnie to w górę, to w dół, na ukos, po diagonalu, po kwadracie kuźwa i okręgu w rytm (tylko przy Osobie typu "Beyonce") wyśpiewywanego reczitalu lub też totalnie poza rytmem i strefą bezpieczeństwa osób w okół (przy osobniku typu "Nicki"). Druga ręka na przeponie (Beyonce) albo na żołądku (Nicki).





2. PANNA OMÓJBOŻEZAPOMNIAŁAM!

   Osoba, która prawdopodobnie nawiąże najwięcej znajomości, gdyż non stop poszukuje nowego/nowych Anioła/ów Stróża/ów, bo jej własny i prywatny ją opuścił, ma fajrant, albo Panna o nim zapomniała. Bo cóż. Zapominalstwo to jej styl życia. Na egzamin wyszła z domu jak stała, zabierając ze sobą tylko siebie i podstawowe elementy garderoby. A, że na dworze takie piękne Teletubisiowe Słonko, to na cholipcię brać bluzę? Idąc śpiewała jeszcze refren z "Frozen" (...)The cold never bothered me anyway(...)♫. A 5 sekund po wejściu w zimne, jak stetoskop na gołych plerach, mury szkoły, która sezon grzewczy kończy, gdy ktoś cieplej pierdnie/albo przyjdzie w koszulce z nadrukiem słońca - zaczyna się trząść z zimna jak japońska trzylatka po maratonie "Pokemonów" oglądanym z odległości metra na 100 calowej plaźmie. I tu rozpoczyna się pierwszy z wielu okrzyków "OMÓJBOŻENIEWZIĘŁAM (...)!". Po czym następuje obchód w poszukiwaniu dobrodziejów mogących ją poratować w niedoli nieogarniętości bluzą/długopisem i kartką (bo zapomniała spisać autorów i utworów)/wiedzą (bo zapomniała jacy to są autorzy tych utworów)/chusteczek (bo płacze, że nikt nie wie jacy są ci autorzy tych utworów co je wzięła)/wody/majtek/szczypiorku/12 kanistrów benzyny/Bóg wie czego jeszcze (choć w tym przypadku odważę się podważyć Jego wszechwiedzę. Sory, ale Bóg też może mieć dość. Po spotkaniu z takim przypadkiem musiałby jechać na wakacje, a to trochę patowa sytuacja skoro On już jest wszędzie.
    Człowiek Ekonomia - Przyszła z niczym, wyszła ze wszystkim. Po egzaminach 5 razy sprawdzałam, czy mi nerek nie brakuje. Wypuścić taką na bezludną wyspę głodną i nago, to po 5 minutach wróci z koszem piknikowym, wdzianku od Dolce&Gabbana i w towarzystwie. Łazi i pyta, aż nie znajdzie czy nie dostanie. W piekle jakby dobrze popytała to by znalazła wanne z lodem, a w niej Matke Terese z Kalkuty. Jakby sprzedać wszystkie fanty, które nagromadziła podczas czekania na egzamin, to by można spokojnie Grecje z bankructwa wyciągnąć i jeszcze zafundować jej posąg Sofoklesa ze złotym fallusem oraz zamek zbudowany z fety i oliwek.





3. PAN 3 W 1

   Przygotował 3 utwory. Ale tak naprawdę, to 1. Człowiek Redukcja. Ograniczy się do absurdalnie absolutnego minimum niczym przyzwoitość Miley Cyrus. Nie da się? Co się nie da jak się da! To Człowiek Alkohol - zmieni Ci percepcję na jedną rzecz o 180 stopni w pare chwil. (Choć nie wiem, czy tak dokładnie o 180 stopni, bo jak obraca trzy razy to już po dwóch obrotach jest w tym samym miejscu. Kurde. Dlatego nie lubię matmy. Neguje mój świat absurdu.)

Wiersz współczesny? Jest. Bukowski. Coś z "Nocy waniliowych myszy".

Proza współczesna? No problemo mi amigo! Jest. Bukowski. To samo z "Nocy waniliowych myszy". Bo przecież, jakby ułożyć wersy w linii prostej, to mamy prozę jak w ryj strzelił! No niech Szanowna Komisja spojrzy! No niech Szanowna Komisja doceni mój spryt i pracowitość. Bo ja się naprawdę narobiłem, a żeby się nie narobić!

Monolog? Kelner! Jeszcze raz to samo! Bo przecież wystarczy, wybrać wiersz, który jest jednocześnie mową podmiotu lirycznego.

(UWAGA! DYGRESJA PART...YYY...NIE WIEM, KTÓRY PART...Zastanawiam się czy Bukowski rozważał kiedyś podpisywanie się per Bookowski.)




4. PANNA PERPETUUM MOBILE

   Energia przelewa się w niej jak fałdziochy brzucha zza jeansów Ryszarda Kalisza. Nie usiedzi na miejscu. Ekscytacja tarmosi nią jak kotem w konwulsjach po tym jak się nażarł paprotki. Na wszystkich zdjęciach z egzaminów jest smugą. Czułaby się rewelacyjnie w filmowej adaptacji "Wichowych Wzgórz" w roli Wichru. Oscar pewny jak liczne ciąże po koedukacyjnym balu gimnazjalnym w poprawczaku.
   Perpetuum Mobile. Im więcej się rusza - tym więcej ma energii. Umiejętność skupienia się jak u siedmiolatków na wykładzie o mechanice kwantowej wygłaszanym w centrum Disneylandu.

Zalecenie Priorytet - Trzymać ją z daleka od cukru i kofeiny.











A ATMOSFERA ZAWSZE CUDOWNA




PEACE <3