wtorek, 29 września 2015

ŁAZĘGA 2015 - cz.1 odc.1

14 VII 2015

    Stoję przed ciapągiem. Za 2 minuty mam odjazd. Wsiadłabym. Naprawdę. Trzymam bilet i walizę, ale mnie z kolei trzyma matula. Ściska i ściska, bo następne "widzenie" za 2 miechy i trochę i nawet nie mam jak powiedzieć, że czas goni jak Komisarz Alex pryszczatego nastolatka z liściem marychy w bucie, bo mama wycisnęła mi tlen z płuc i zatkała usta swetrem i włosami. Pomimo opisu chwilę ową wspominam bardzo miło.

    Rebelia się rozpoczęła. Sikałam w PKP na postoju. Dostałam za swoje. Ominął mnie wafelek rozdawany, gdy łamałam prawo. Cóż. Lać na to.

    Dotelepałam się do Wawy Wschodniej. Tak mi tyłek o szyny i wyboje poodbijało, że mam wrażenie, iż nauczyłam się anglezować. Prosto z pociągu na zawody konne. Chcę puchar i kuferek pralin "Solidarność".

   Chwała za moją leniuchową siostrę. Nie chcąc ruszyć tyłka w dresie z chaty zdezelowanym mercem, wysyła po mnie taksę, która okazuje się być niezdezelowanym mercem z młodocianym, dobrze zbudowanym w garniaku. Solidna wymiana. Alicja płaci i przeprasza. Chyba miałam być obrażona czy coś. Muszę poćwiczyć swoje reakcje, bo funkcjonuję niewłaściwie najwyraźniej.

   Ostatnia wieczerza w kraju patriotyczna powinna być. A tu proszę penkejksy z bananami. Lokalne przepisy i owoce krajowe. Rozmowy kosmopolityczne. Ale spoko, kolega ma dres na "flagę". Biała koszulka i czerwone spodnie. Czuję się usprawiedliwiona, a naleśniki skwierczą w rytmie hymnu. Matko. Bluźnię chyba. Złożę datek pokutny na wyczyszczenie popiersia Fredry przed Narodowym w Krakowie. Gołębie go obsrały. Możliwe, że żule z plantów też.

    Ula! Wszystkiego najlepszego! Życzę ci żebyś nie dostała uczulenia na strzykawki odczulające Cię na wszystko.


15 VII 2015

    Matko Bosko Aeroplejnowska, jak tu włosko. Stewardzi "bondziornują" od progu, pachnie wodą kolońską, pizzą i miłością do papieża. Mówi się, że Włosi mają "oliwkową skórę". Rozglądam się. Próbuję się dopatrzeć podobieństwa i nic. Oprócz tego, że oba podmioty marszczą się od soli, nie mogę się niczego doszukać. Albo całe życie miałam oliwki słabej jakości, albo ci Włosi są słabej jakości.

     Dreptam do swojego miejsca przy wyjściu ewakuacyjnym. No, no, no. Odpowiedzialność proszę Kingi. Jestem jedną z dwóch "Niewłoszek" na pokładzie. Obie siedzimy przy wyjściach awaryjnych i cerberujemy. Sprytni Włosi umieścili obcokrajowców(krajówki?) przy wyjściach żeby jak coś pójdzie z ewakuacją nie tak, można było zwalić na "zagranicznych". I na kobiety.

    Świadomość jest suką. Uwielbiam podziwiać widoki z samolotu, zasuwać przez chmury i kibicować gęsiom, żeby uciekały zanim je silniki przerobią na foie gras. Uwielbiam. Ale jak sobie pomyślę i uświadomię DLACZEGO jestem w stanie to wszystko widzieć, to wczepiam się pazurami w osobę na siedzeniu obok, a następne co pamiętam to ocknięcie się ze strzykawką wystającą z tyłka, spętana kaftanem bezpieczeństwa. Tak. Jestem z tych, co przy bookowaniu biletów, w okienku "informacje dodatkowe" wpisują "Czy mogą Państwo wypełnić wnętrze samolotu helem? Tak dla asekuracji...Proszę?"

    Wznosimy się. Kołysze jak emocjami ciężarnej. Włoski gestykulujący pilot prowadzi mocno  patriotycznie. Włosi nie powinni dostawać licencji pilota z powodu narodowego Syndromu
Niespokojnych Rąk. Można wyczytać z drgawek samolotu o czym rozmawiają piloci w kokpicie. O ile się nie mylę tym razem prowadzili zajadłą dyskusję o sztuce kozłowania i o dryblingu wszelakiego rodzaju.

    Wlatujemy w wielką chmurę, niebiańską watę cukrową. Próchnica transportu podniebnego. Nie lubię waty cukrowej. Zawsze mi się do niej włosy przyklejają. Gdyby chociaż moje...Albo mamy turbulencje, albo pilot włączył playlistę i wczuł się do "Oh up and down! Everybody up and down!" robiąc pasażerom i załodze inscenizację na żywo. Podczas, gdy samolot tańczy poloneza - prosto, prosto, dół, góra, powtórzyć - zaprzyjaźniam się z Hiszpanką, która woła do stewardessy o wino. Dołączam się do zamówienia, a po chwili rozpoczynamy znajomość od "Arriva! Abajo! A centro! A entro!" oddając się quizom na temat naszych kultur. Dowiaduję się, że według Hiszpanów, Polak to człowiek nadzwyczaj muzykalny, nadzwyczaj pijący i nadzwyczaj gotowy by dać w pysk w obronie honoru kraju. Składając obraz Polaka do kupy otrzymujemy szkic człowieka, który jedną ręką trzyma butelkę z trunkiem (najlepiej "Pan Tadeusz"), a drugą bije ofiarę gitarą za jej słowa, iż "Mazurek Dąbrowskiego nie brzmi i Niemcy mają lepszy oraz że Jan Paweł II miał nadwagę i dziwne stopy".

     Hiszpańska nastoletnia towarzyszka okazuje się 42 letnią nauczycielką ekonomi. Latynosi mają świetną skórę. W Polsce nie miałaby łatwego życia. Prawdopodobnie połowa kobiet w jej wieku psioczyłaby w autobusach "Smarkula! Miejsce by mi ustąpiła! A w sumie niech siedzi dalej, to w moim wieku hemoroidy mieć będzie, to ją pokarze życie! O!".

     Lądujemy! PLAN NA NAJBLIŻSZOŚĆ:


1. Nie zostać rozjechanym przez Vespę.
2. Zostawić Włochom trochę gelato.
3. NIE WYŁAWIAĆ pinionszkuf z Di Trevi.
4. ODŁOŻYĆ na miejsce pinionszki wyłowione z Di Trevi.
5. Zamknąć w kanciapie rodowitego Rzymianina a pod drzwiami puścić na full Biebera drąc się "TO ZA SPARTAKUSA!"
6. Złapać na stopa Papamobile.
7. Pogestykulować sobie.
8. I włoskiego wina tylko kieliszek...kie...kie...kiedy ja się tu znalazłam? Emotikon gasp


 

2 komentarze:

  1. Świetne Kinga, dobrze się Ciebie czyta. Zaskoczyłaś mnie niechaotycznością. Albo przywykłam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Mniej chaotycznie, bo pisałam co drugie słowo ;D

      Usuń