czwartek, 6 listopada 2014

PA PA PAJĄKU

                                                                                                                                     21.08.2014r.
     
       
        Moja obecna sytuacja życiowa rysuje się następująco: dwie Polki i dwóch Meksykanów, porozumiewający się na przemian english language i body language, w tajskiej jungli. Dodatkowo jeden futrzak. Pająk. Chyba.Tego być pewnym nie można, bo Bydle jest tak wielkie, że aby się upewnić, że jest tym czym jest, potrzeba 3 godzin, kompasu i 10 kanapek, żeby obejść TO COŚ w okół. Wycieczka zapoznawcza odbyta. To pająk. Jak w mordę strzelił.
        Stałam w łazience nucąc sprośnym barytonem "Vamos a la playa" , gdy nagle poczułam, że coś się na mnie gapi. Urwałam nucenie i obróciłam się na pięcie. Po ćwierćsekundzie obrotu zakręciło mi się ponownie. Tyle, że w głowie. Z wrażenia. Stałam oko w OCZY z Bydlakiem na włochatych nogach (zarówno jego jak i moich...jungla nie sprzyja kobiecości i seksapilowi xD ). Wybiegłam z łazienki zaanonsować Marii o naszym gościu, w myślach modląc się o odwagę i siłę na zabicie Bydlaka. Nie dla mnie. Dla Marii. Ja GO ruszać nie zamierzałam. Moje zadanie w eksterminacji miało ograniczyć się do zwinięcia w kulkę na łóżku, cichego szlochu i tęsknoty za polskimi insektami. Po powrocie do Polski najpierw przywitam się z nimi, a dopiero potem z rodziną.

UWAGA! POCZĄTEK DYGRESJI:     
           W tym momencie czuję się jak totalna blondi-drama queen. Zamieniam się w istotę, która w miejskiej jungli prawdopodobnie popylałaby na 20 centymetrowych szpilach, wsparta na ramieniu "Misiaczka". Tak bardzo mi się to nie podoba, ale nie mogę z tym nic zrobić. Prawdziwe oblicze wychodzi na jaw w takich właśnie momentach. Mam nadzieję, że to jest uleczalne i że w przyszłości nie stanę się osobą,  która encyklopedią podpiera chyboczącą się nogę stolika, przy którym robi sobie manicure. Muszę ten "zew maniury" stłamsić w zarodku. Przestaję krzyczeć. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo krzyku nie słyszę. Usta wciąż mam otwarte. Gardło drży. Nie wiem więc czy w takim razie nie przeszłam w swym krzyku na ultradźwięki po prostu.
UWAGA! KONIEC DYGRESJI.

     Obecnie sytuacja ma się dosyć dramatycznie. Bynajmniej nie dla pająka. On w najlepsze szoruje swoim włochatym dupskiem, po mojej szczoteczce do zębów. Rozdzielamy z Marią zadania. Ona zostaje i obserwuje Bydle, ja biegnę po Kike i Josemi. Czas start. Obie kierujemy odpowiednie części ciała w odpowiednim kierunku. Maria wzrok na Bydle, ja nogi do wyjścia. Wybiegam i krzyczę "KIIIKEEEEEEE! JOSEEEEEEMI!". Cisza. Ponownie "KIIIKEEEEEEE! JOSEEEEEEMI!". Cisza. Ponownie "KIIIKEEEEEEE! JOSEEEEEEMIII! FREEEEE FOOOOOD!". Bu-du-dum bu-du-dum. Słyszę jak nadbiegają całą swoją łączną 120kg, latynoską masą cielesną, a ich ortalionowe rybaczki sportowe łopoczą na wietrze. Stawiają się na baczność. Salutują. W kącikach ust lśni im piana ślinana gotowa do namoczenia strawy. "Chodźcie chłopaki. Mam mięsko. Starczy go na kotlety dla was na tydzień". Zaciekawieni wędrują za mną do chatki, a tam dostrzegając wspomniane mięsko głód im przechodzi, a nawet mają ochotę jeszcze bardziej opróżnić żołądki solidnym bełtem. Patrzą po sobie i postanawiają sprowadzić swoją ojczyznę do naszej łazienki. Rozpoczyna się niezły Meksyk. Cztery dorosłe osoby, arsenał w postaci kolejno: twardej miotły bambusowej, na której końcu znajduje się broń biologiczna w postaci słoniowej kupy; meksykańskiej pianki do golenia, silnej na tyle, że wypala dziurę w podłodze do samego jądra ziemi; oraz broni psychologicznej polegającej na zastraszaniu pająka, imitując odgłosy głodnego jaszczura, który ma ochotę na konsumpcję chrupkiego insekta. Pomimo całego tego zestawu "Małego Eksterminatora" nikt nie rusza się z miejsca. Oprócz pająka rzecz jasna. Ten zwiedza w najlepsze. Ze szczoteczki do zębów, przeniósł się pod prysznic. OKAZJA! Na 3...2...1 ruszamy z miejsca w stronę kurków. Prysznic przeżywa oblężenie jak przy spotkaniu z drużyną rugbystów po meczu w chlewie. Kurki odkręcone. Woda znajduje się z prawej, z lewej, na suficie i nawet w moim żołądku, ulokowana w nim poprzez tak zwane połknięcie przypadkowe. Bydle się zaniepokoiło. Niepotrzebnie. Zdolności eksterminacyjne, osób zgromadzonych na jego egzekucji, nadają się jedynie do zabicia ich godności osobistej. Oraz ciszy. Potykając się i pokrzykując raz po raz, popychamy się wzajemnie by przyprawić Bydlakowi kołderkę z meksykańskiej pianki do golenia. Josemi został liderem naszego Kat-Zespołu. Nie z własnego wyboru. Kike klepie go natarczywie między łopatki, ja i Maria wciskamy mu w dłonie butelkę z pianką do golenia i wszyscy krzyczymy Josemiemu "¡VAMOS!" wprost do ucha. Kicnął nieporadnie w przód, jak źrebię świeżo po przeszczepie kończyn. Nacisnął spust pianki i począł bryzgać nią jak Rafał Majka szampanem po Tour de Pologne. Rozpoczął się armagedon. Trzynasta plaga egipska. Rozpierducha jak przy konfrontacji Juranda ze Spychowa z Krzyżakami. No po prostu obraz zupełnie odwrotny do takiego, którego oczekuje się od rosłego, meksykańskiego młodziana, napakowanego testosteronem i 2 dokładkami smażonego Pad Thai z kurczakiem. Pomijając aspekty wizualne agonia pająka ma się lepiej. Krzyki powoli się wyciszają, narasta konsternacja Josemiego, bo wie, że właśnie przekreślił, swój wizerunek macho. Na cacy. Ja, Marysia i Kike spoglądamy raz na zwłoki Bydlaka, raz na Josemie i już nie wiemy, które z nich jest bardziej zmordowane. Mój latynoski killer próbuje jeszcze nabrać powietrza w płuca, wypchnąć klatę do przodu i udawać, iż 5 sekund temu nie krzyczał jak pierwszoklasistka, której kolega z ławki wetknął gumę we włosy i zepsuł Tamagotchi. Uprzejmie żegna się z nami niskim głosem a`la Batman, kiwa głową na Kike, podciąga spodenki pod pachy, charka po męsku i wychodzą nawiązując między sobą rozmowę o footballu, kołpakach i kablach.
     Tak to w środku nudnawej jungli zaczynasz ekscytować się życiem 3 razy mocniej za sprawą jednego pająka, który to pewnego wieczoru postanowił przycupnąć na nieodpowiednim parapecie. I pomimo wszystko, strasznie się cieszę, że w ciągu dnia czas płynął leniwie i wolno, a wieczorem Bydle wybrało nasz parapet. Dzięki temu poczułam na nowo każdą emocję o wiele bardziej wyraziście. A w świecie, gdzie na ulicach często można spotkać osoby, które swoją mimiką i mocą odbierania bodźców ze  świata, są na równi z surowym ziemniakiem, taka zmiana klimatu i stylu życia jaka została mi dana przez wolontariat w Tajlandii, naprawdę wyostrza zmysły i daje możliwość poobcowania z własnymi reakcjami.


PEACE <3
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz