poniedziałek, 1 grudnia 2014

I`M NOT GOING TO SCREAM ABOUT THE ICE SCREAM

      Ameryki nie odkryłam. Produkcji kiepskiej muzyki pop nie powstrzymałam. Pomidorowej z rzodkiewki nie zrobiłam. Ale dziecko fajne spotkałam. W "Żabce". Stał przy towarach przecenionych. Nie wzięłam go sobie, ale blisko było. Gdyby nie dzielące nas stoisko z pietruszką, pewnie już siedziałabym w pierdlu, w skutek bezprawnego wepchnięcia dziecku do ust Kinder Pingui z półki nad nim, przy jednoczesnym obiecywaniu cukierków na śniadanie i przyrzekaniu, że będę wieszała jego prace z przedszkola w centralnym miejscu mieszkania i nigdy nie wyśmieję jego twórczości z masy solnej. To wszystko jeśli tylko da się bezproblemowo porwać. Gdyby nie to stoisko - chwyciłabym owe przesłodkie dziecię pod pachę i wybiegła z nim ze sklepu, roztrącając przy tym klientów na boki i inicjując tym samym scenę rozstąpienia się morza przed Mojżeszem. Biblijne porwanie takie. Niedziela w końcu, to bym się wpasowała w obrządki. Na szczęście stoisko stało gdzie stało. Ja nie jestem w pierdlu pod obstrzałem obleśnych typów w białych podkoszulkach i  kalesonach z frotki, ubrudzonych podejrzanymi substancjami, wyczekujących na dogodny moment by mnie zmacać oraz podpierdolić paczkę ze schabowym od rodziny. I dzięki stoisku z pietruchą mogę teraz wysmarkać sobie mózg na blogu, opisując ten cudnie śmieszny berbeciowy wytwór.
     Wiek - na oko 6 lat. To ten wiek, w którym orientuje się już co i jak, wyzbywając się przy tym odruchu publicznego sranka po majtach. W tym wieku dziecię już zna wstyd i zaczyna wchłaniać w swój móżdżek rozdział pierwszy, tomu pierwszego "Kultura osobista od podstaw.". Jest już też względnie rozeznane w sposobach manipulacyjnych i wie, że szaleńczy wściek a`la Solange Knowles w windzie  na afterparty MET, nie zawsze przynosi pozytywne skutki i rzadko pomaga w uzyskiwaniu tego, czego się pragnie. Dużo częściej po prostu dostaje się w tyłek i otrzymuje szlaban na urodziny Maćka, albo mama zabiera żelki kitrane pod poduszką, o których do tej pory miłosiernie  udawała, że nic nie wie. Skoro brzdąc wie już gdzie ryk, płacz i wymuszenie go zaprowadzą, odkrywa nową drogę w swym życiu i próbuje włączyć się do ruchu na autostradę zwaną "Inteligencją", którą przy dobrych wiatrach i będzie od teraz stale podążał. Aż do okresu dojrzewania rzecz jasna. Wtedy nie ma metody. W głowie rozpierducha i syf jak na zapleczu kuchni w chińkiej dzielnicy. Póki co, na szczęście, chłopak jest na pozycji zwyżkowej. Stoi nieśmiało pod towarem przecenionym, drzwi do sklepu otwarte, z dworu pizgnęło złem, chłodem i zapachem moczu żula sikającego na zewnętrzny parapet. Matka chłopca cała w dreszcze, zapina swoją zapiętą już wcześniej kurtkę, szepcząc przy tym typową formułkę Pani Domu Jarającej Się Pogodą "Uouuu ale zimno, ale w przyszłym tygodniu ma być jeszcze zimniej.". To jakaś mantra. Kobiety w pewnym wieku po prostu muszą to wypowiedzieć. To odruch. Jak włączanie dżemki w budziku, czy wewnętrzny przymus pogłaskania puszystych dywanów w Ikei, gdy przechodzi się obok. Tak czy siak. Zdanie rzekła. Chłopcu mina rzednie. Widać, że przejął się opinią mamy. Wykrzywia ustka jak reumatyzm paluszki 80-letniej staruszki. Nóżki zaczynają przebierać niespokojnie, jakby szkrab w pokrzywy wlazł ubrany w szorty do poślada. Wzrokiem ucieka, gdzieś w rejony zamrażarki z kiczowatym logiem Algidy. Kolejka do kasy ruszyła. Fala ludzi pyknęła o jedno miejsce w przód. Tańczy klientela tego biednego konsumpcyjnego poloneza, a szkrab jeszcze tęskniej zerka w stronę zamrażarki. W oczach pojawiają mu się rożki lodowe, niczym dollary w oczach Sknerusa z "Kaczora Donalda". POLONEZ hop kroczek w przód. Przed naszą poznaną familią już tylko jedna Pani. Kupuje wór jabłek. Szybko pójdzie. Jabłka wędrują na wagę. Czasu jest mało. Chłopiec szybko ocenia sytuacje i już wie, że teraz albo nigdy.

Szkrab: Mamo, mogę loda?
Mama: Dziecko! Wychłodzisz się! Lody wychładzają!
Szkrab: Ale straaaaaasznie rozpalony w sumie jestem. Jak wyjdę na dwór, to doznam szoku. A jak zjem loda, to się łatwiej przestawię i szoku nie doznam.

W tym momencie kasjerka zamarła z worem jabłek w powietrzu niczym z owocowym hantlem. Mięsień zadrżał. Biceps już zaczął rosnąć. Korpulentna nabywczyni jabłek odwraca się w okół własnej osi, kołysząc się na boki niczym parostatek, o którym śpiewał Krzysztof Krawczyk. Cała ta gimnastyka niemożebna tylko po to by zerknąć na malca, który za pare lat będzie pracował na jej jabłka, a na razie zajmuje się piękną argumentacją, podczas, gdy większość dzieciarni w jego wieku na postawiony mu zarzut wychłodzenia się, odpowiedziałoby "No weeeeź...maaaamaaaa..." połączonym prawdopodobnie z wstępną fazą histerii.
     Pod obstrzałem wzroku cicho chwalącego jej syna, mama ugięła się pod niemą presją społeczną i chłopiec wyszedł ze sklepu usmyrany na rumianym licu czekoladowym, mrożonym smakołykiem. A matka, tak zaskoczona myśleniem syna, że zapomniała o innym z odruchów kobiet jej pokroju. Po tym jak brzdąc wywalczył loda, ona w szoku NIE PRÓBOWAŁA przeforsować swej woli, by "jak już musisz dziecko loda, to przynajmniej sorbet, bo zdrowszy!". Ale nie. Nie wystosunkowała wobec swego potomka, tego upierdliwego zdania Matki Polki Dziamgającej. Brzdąc wszedł do sklepu jako bezmózgi chłopiec, nie liczący nawet na pedalski sorbet, a wyszedł jako myślący młody mężczyzna z tłustym czekoladowym lodziszczem kapiącym śmietaną, radością i pachnącym zapaleniem krtani.
     A mnie się kuźwa instynkt macierzyński włączył. Alicja, siostro moja kochana, jeśli to czytasz, to przestań i idź robić potomstwo dla cioci!



PEACE <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz